Poniedziałkowa blokada, pierwsza z zapowiadanych przez lidera Samoobrony, polegająca na okupacji przejścia dla pieszych, wyglądała dość żałośnie. I chyba podobnie wyglądać będą następne, pomimo niewspółmiernego do skali zjawiska zainteresowania mediów, które trudno wyjaśnić jedynie sezonem ogórkowym. Nieprzypadkowo zresztą Lepper obdarzony medialnym słuchem wybrał ten właśnie termin. Najprawdopodobniej oglądamy więc akt finalny dramatu wzlotu i upadku równie ambitnego co utalentowanego i cynicznego arywisty, który uwierzył, że zawładnie państwem. Oprócz jednak tego uniwersalnego przesłania historia ta niesie inną, niezwykle ważną lekcję. Jest opowieścią o słabości państwa, na której lęgną się i rozwijają wszelkie patologie.

Kiedy w 1992 roku grupka działaczy Samoobrony zajęła Ministerstwo Rolnictwa, ugrupowanie to pozbawione było znaczenia. Wtedy pomógł mu prezydent Wałęsa, tak jak siedem lat później prezydent Kwaśniewski i sterowana przez niego telewizja. Tylko że tak nagłaśniane przez telewizję blokady, przed którymi drżał premier Buzek, organizowane były przez co najwyżej parę tysięcy osób. To, że państwo wycofało się przed grupką awanturników, było gigantyczną lekcją demoralizacji dla polskiego społeczeństwa.

Problem to europejski. Z jednej strony biurokracja państwowa usiłuje kodyfikować, a więc i regulować wszelkie sfery życia, z drugiej – nie jest w stanie zapewnić bezpieczeństwa sferze publicznego funkcjonowania. Zdeterminowana i zorganizowana grupka jest w stanie kosztem ogółu forsować swoje projekty.

Lepper nie jest groźny, ale reprezentowana przez niego postawa – owszem. Państwo musi reagować nawet na najmniejsze akty takiego awanturnictwa. Jeśli nie potrafi tego robić, kwestionuje swoją rację bytu.