To kategoryczne stwierdzenie padło z ust osoby, która w sobotę na dorocznym zjeździe ziomkostw ogłosiła, iż po wojnie w Europie Środkowej i Wschodniej istniał system niewolnictwa, w ramach którego Niemcy cierpieli pod władzą Polaków i Czechów.
Wypowiedź pani Steinbach jest kolejną groźną próbą relatywizowania historii i sugerowania, że niemiecka III Rzesza owszem, zbudowała system pracy niewolniczej, ale po wojnie Niemcom odpłacono równie zbrodniczą monetą.
Czy takie wypowiedzi wywołają jakąś reakcję CDU, rodzimej partii Eriki Steinbach? Gdy w lutym bieżącego roku gabinet Donalda Tuska wycofał zdecydowany sprzeciw (prezentowany przez rząd Jarosława Kaczyńskiego) wobec "Widocznego znaku", wydawało się, że strona niemiecka postara się odsunąć Erikę Steinbach od projektu. Tak przynajmniej wynikało z zakulisowych rozmów. "Gazeta Wyborcza" podawała nawet, że taką obietnicę miał złożyć Władysławowi Bartoszewskiemu sekretarz stanu w urzędzie kanclerskim Bernd Neumann. Dziś nic nie wskazuje, by kanclerz Angela Merkel umiała odsunąć ambitną panią Steinbach na boczny tor.
Problem w tym, że być może sami niemieccy chadecy nie zauważają możliwych negatywnych konsekwencji takiej interpretacji historii, jakiej próbkę dała w sobotę szefowa ziomkostw. Jeśli jednak niezgrabne próby ograniczenia roli pani Steinbach tłumaczone są wyłącznie "polską drażliwością", to nic dziwnego, że szefowa Związku Wypędzonych z łatwością takie podchody omija i dalej walczy o wpływ na "Widoczny znak".
I co na to polski rząd?