A jeżeli jeszcze jeden z nich jest synem ambasadora Rosji przy Unii Europejskiej (mieli do siebie blisko, obaj w Brukseli), to jest to sprawa najwyższej dyplomatycznej rangi. I okazja dla Moskwy do obnoszenia się ze swoim oburzeniem i podkreślania, jak to zwykle bywa, że drastyczne posunięcia dotyczą ludzi niewinnych, niemających nic wspólnego ze szpiegostwem.
To przypomina czasy zimnej wojny – a ściślej to, co nam się z nią kojarzy. Ale nie mamy zimnej wojny między sojuszem północnoatlantyckim a Rosją. Wręcz przeciwnie – wypowiedzi, apele i działania z ostatnich tygodni sugerują, że jest całkiem ciepło.
Barack Obama i jego zastępca Joe Biden resetują stosunki z Moskwą, a samo NATO wznowiło spotkania swoich ambasadorów z rosyjskim ostrym w słowach Dmitrijem Rogozinem, dając do zrozumienia, że już się tak bardzo nie gniewa za interwencję Moskwy w Gruzji.
I nie należy się żadnej zimnej wojny spodziewać. Choć zapewne gra w wydalanie domniemanych szpiegów będzie miała dalszy ciąg. A Moskwa jeszcze agresywniej będzie reagowała na zbliżające się manewry NATO i ich sojuszników w Gruzji.
Wszystko wskazuje na to, że wydalenie dwóch Rosjan to rewanż za największą aferę szpiegowską w sojuszu. Rosja znała wiele supertajemnic NATO, dzięki szpiegowi z Estonii Hermanowi Simmowi złapanemu kilka miesięcy temu.