[b][link=http://blog.rp.pl/wroblewski/2009/06/05/wiecej-chlewu-w-polityce/]skomentuj na blogu[/link][/b]

Demokracja i polityka zawsze była wulgarna. Ba, słowo „vulgus” (od którego pochodzi „wulgarny”) oznacza zwykłych ludzi, prosty tłum. Politycy jak tylko awansują ze świata wieców do salonów, szybko zapominają nie tylko o pochodzeniu demokracji i swojego mandatu, ale też o własnych sloganach i kampaniach mających właśnie zdobywać serca i głosy tłumu. Polityka sama nie sięga chlewu, ale z niego się wywodzi, o czym obnoszący się ze swoim intelektualnym pochodzeniem politycy często zapominają. Zapominają, albo nie doczytali Horacego i jego słynnego zdania „Odi profanum vulgus et arceo” czyli „Nienawidzę tłumu profanów i trzymam ich na dystans”.

Czy faktycznie naszym problemem jest wulgaryzacja, podwórko, polityczny chlew? To tylko forma przekazu. Nie ma nic złego w kampanii nośnych prostych złośliwych sloganów – pod warunkiem, że pod świńskimi ogonami czy torsem Olejniczaka kryją się wizje i programy.

Grzech kończącej się kampanii polegał na tym, że była ona nie dość „vulgus” – nie wystarczająco trafiająca do ludzi. Nie mówiła, co nam przyjdzie z tego głosowania. Jaki mamy w interes w tym, żeby pójść do urn. Jak nowe posady wybrańców polskich partii przełożą się na nasz byt.

Słyszeliśmy dotąd tylko, że europosłowie będą lepiej zarabiać. I że będzie wstyd, jeżeli nie pójdziemy głosować. I to mają być intelektualne argumenty? Jeżeli tak to, proszę, wróćcie panowie do chlewu.