Po wyborach, dla odmiany, słyszeliśmy: Buzek, Buzek, Buzek. Sukces w walce o fotel przewodniczącego europarlamentu miał być osobistym sukcesem premiera. Porażka zaś... cóż, porażkę zawsze można by zrzucić na Lecha Kaczyńskiego, bo, na przykład, „nie podpisał traktatu lizbońskiego”.
Tusk był w czwartek bliski celu, okazało się jednak, że włoski przeciwnik jest dużo twardszy, niż myślano. Silvio Berlusconi nie wycofał swojego kontrkandydata, bo sam potrzebuje politycznego triumfu jak kania dżdżu. Choćby po to, by odwrócić na chwilę uwagę od erotycznych przygód na Sardynii. Gdyby na czele europarlamentu stanął Mario Mauro, Berlusconi mógłby powiedzieć rodakom: „No dobrze, może przesadziłem z tymi imprezami, ale zobaczcie, co potrafię załatwić dla Italii”.
Wyścig będzie zatem trwał do ostatniej prostej i zostanie prawdopodobnie rozstrzygnięty dopiero w głosowaniu 7 lipca, kiedy decyzję w tej sprawie podejmie cała frakcja Europejskiej Partii Ludowej. Buzek nadal ma większe szanse niż jego rywal, ale... No właśnie, do głosowania zostały prawie trzy tygodnie, podczas których wiele może się zdarzyć. Wygląda na to, że Włosi rzeczywiście nie odpuszczą i będą robić wszystko, żeby przekonać partyjnych towarzyszy z innych krajów do swojego kandydata. Berlusconi podkreśla, że Włosi zawsze byli proeuropejscy, że zawsze zachowywali się lojalnie wobec Francji i Niemiec (wie, do kogo zrobić oko), ale zostawia sobie także furtkę, mówiąc, że w Europie jest wiele tek do wzięcia – na przykład stanowisko szefa unijnej dyplomacji, które mógłby objąć włoski minister spraw zagranicznych Franco Frattini.
Może się więc okazać, że wszyscy będą zadowoleni: Polak zajmie prestiżowe miejsce w europarlamencie, a Włoch pokieruje polityką zagraniczną UE, ściskając się w słynnej Villa Certosa z Władimirem Putinem, wielkim przyjacielem Silvia Berlusconiego.
[link=http://blog.rp.pl/magierowski/2009/06/19/prestiz-i-co-dalej/]Skomentuj[/link]