Niestety, wyroki ETS w sprawach wytoczonych Polsce wystawiają jej – czyli w gruncie rzeczy tym naszym politykom i urzędnikom, którzy odpowiadają za tworzenie prawa – jak najgorsze świadectwo. Tak złe, że na pytanie: „Czy Polska jest państwem prawa?", nadal bardzo trudno o pozytywną odpowiedź.
I o ile przed wejściem do Unii Europejskiej nasi prawodawcy musieli się liczyć wyłącznie z polskim wymiarem sprawiedliwości, o tyle teraz muszą brać pod uwagę także wyroki Europejskiego Trybunału. A niekorzystnych dla naszego kraju werdyktów ETS przybywa z każdym rokiem.
W pamięci mamy ledwie kilka szczególnie głośnych rozstrzygnięć – np. te dotyczące odliczania VAT od firmowych aut i paliwa do nich oraz akcyzy od używanych samochodów. Niekorzystnych dla Polski wyroków zapadło jednak w Luksemburgu więcej.
I na nasze nieszczęście z każdym z nich wiążą się wysokie koszty, które będzie musiał ponieść budżet naszego państwa, czyli tak naprawdę my, podatnicy. Piorunujące wrażenie robi rachunek za te werdykty ETS, których finansowe skutki udało się już wycenić. Według szacunków „Rz" sięga on bowiem 16 mld zł! A to przecież nie koniec złych wieści, bo kosztów wielu wyroków na razie nie daje się obliczyć.
Jak myślę, jednym z kluczowych powodów naszych kłopotów z jakością stanowienia prawa jest to, że werdykty ETS co prawda kładą się cieniem na winnych brakoróbstwa posłów i urzędników, ale już rachunki za ich nieudolność muszą regulować wszyscy podatnicy. Gdyby tak udało się nam mocniej związać odpowiedzialność polityczną twórców bubli z ich odpowiedzialnością materialną.