Ameryka jest z Gruzją i będzie z Gruzją w przyszłości. A przyszłość Gruzji jest w NATO. Taką deklarację złożył wczoraj w Tbilisi wiceprezydent USA Joe Biden. Padła w ważnym momencie — dwa tygodnie po wizycie Baracka Obamy w Moskwie, gdzie otwierano nowe amerykańsko-rosyjskie rozdziały, i dwa tygodnie przed pierwszą rocznicą rozpoczęcia wojny o Osetię Południową.?
O poparciu dla integralności terytorialnej Gruzji mówił i sam Obama w Moskwie. Biden dodatkowo wezwał inne kraje, by nie uznawały niepodległości — separatystycznych Osetii Południowej i Abchazji. Zniechęcanie do uznawania tych zbuntowanych republik to, jak na razie, jedyny poważny sukces zachodniej, nie tylko amerykańskiej, polityki wobec Gruzji po zeszłorocznej wojnie. Oprócz Rosji uznała je jedynie daleka Nikaragua, i to raczej przez przypadek. ?
Innymi sukcesami nie można się było pochwalić, bo trudno je osiągnąć bez narażenia się Moskwie. Teraz Amerykanie najwyraźniej starają się dać Panu Bogu świeczkę i diabłu ogarek. Kremlowski bóg (a może diabeł) jednak rzuca gromy, grozi Ameryce i innym krajom.
Właśnie wczoraj przestrzegł, by nie pomagały Gruzji odbudować arsenału, zniszczonego w czasie wojny w sierpniu 2008 roku. ?Atmosfera zaczyna niebezpiecznie przypominać tę sprzed roku. Ale trudno uwierzyć, by i Zachód, i Rosja, i Gruzja nie wyciągnęły lekcji z tamtych wydarzeń. Poprzedniego lata może zabrakło takich zdecydowanych słów, jak te, które wygłosił wczoraj zastępca Obamy.?
Poparcie dla Gruzji nie oznacza — i nie powinno oznaczać — poparcia Gruzji Micheila Saakaszwilego. Dlatego dobrze, że Biden spotkał się także z liderami opozycji. ? Bo ważna jest niepodległa, demokratyczna Gruzja, ważni są Gruzini, którzy w znacznej większości chcą należeć do zachodniego świata wartości, a nie to, kto, teraz, zajmuje pałac prezydencki w Awłabari.