Ale brednie wypisywane przez pana krytyka z „Polityki” są dobrą ilustracją piramidalnego nonsensu, jaki tu panuje. Film dla dzieci jest zły dlatego, że jest filmem dla przedszkolaków i przypomina dobranockę.
Nie dziwi to państwa? Być może nie, bo podobnie jak cytowany mędrzec przywykli państwo, że film reklamowany jako film dla dzieci musi przyciągać do kina przede wszystkim dorosłych. Głównie wartką akcją (proszę porozmawiać z psychologiem dziecięcym, jaki to świetny pomysł ładować je wartką akcją i suspensem a la Hitchcock) i dowcipami krążącymi wokół tematyki moczopłciowej. Oczywiście, dla dzieci też tam coś może być ? jak w „Shreku”, pozostającym niedoścignionym wzorem takiego filmu, królewna czasem pierdnie i beknie przy stole, dzieci to, jak wiadomo, uwielbiają.
Ogólnie jednak potrzeby dzieci nie są przy produkowaniu kolejnych wielkich animacji „dla dzieci” brane pod uwagę. To nie dzieci trzymają kasę, tylko rodzice. A jest to pokolenie rodziców spod ciemnej gwiazdy, rodziców wychowanych bezstresowo, którym jako dzieciom wbito do głów, że są najważniejsi i cały świat musi dostarczać im przyjemności. Póki mieli rodziców, pasożytowali na nich jak huby ? teraz, gdy oni sami stali się rodzicami, podporządkowują swoim przyjemnościom swoje dzieci.
Nie dla nich trudy rodzicielstwa. Dziecko to zbędna mitręga, w którą nie należy się dawać wciągnąć. Niech ile się da siedzi przy komputerze i telewizorze (w swoim pokoju ? rodzice w tym czasie relaksują się przy swoim kinie domowym w salonie), i niech się cieszy, jeśli w ramach „quality time” zostanie zabrane do fast-foodu, gdzie do smażeliny ze słodzonego łoju dostanie plastikowa figurkę.
Aby tego rodzaju rodziców skłonić do zabrania dzieci do kina, amerykańscy specjaliści wymyślili, że trzeba robić filmy trafiające w ich potrzeby. A że te potrzeby są w głębokiej sprzeczności z potrzebami dziecka? A kogo to obchodzi? Przecież to nie dzieci trzymają kasę i podejmują decyzję, na co ją wydać. Zresztą, jak się gówniarze będą od małego wychowywać na „Shrekach”, to się z czasem przyzwyczają.
Jak widać, jeśli z tego amerykańskiego wzorca ktoś się wyłamuje ? na przykład Francuzi, robiąc film dla dzieci w duchu Charlesa Perraulta i dobranocek ? to dystrybutor zatrudnia „dośmieszacza” wymyślającego dowcipy o Dodzie, a recenzenci są zbrzydzeni niezmiernie. Co za pomysł, film dla dzieci bez wartkiej akcji i dowcipów dla dorosłych!