[b][link=http://blog.rp.pl/usowicz/2009/08/16/ewa-usowicz-firmy-wykiwaly-fiskusa/]skomentuj na blogu[/link][/b]

Na czym polega ten mechanizm? Zamiast płacić na bieżąco zaliczki na podatek dochodowy, przedsiębiorcy regulują je dopiero po zakończeniu roku. Korzyści niewątpliwie przewyższają tu wszelkie straty czy zagrożenia. Firmy obracają bowiem pieniędzmi, których normalnie by nie miały, bo dawno powinny leżeć w państwowej kasie. W kryzysowych czasach liczy się przecież każdy grosz – tym bardziej że kontrahenci coraz częściej nie płacą. Zamiast więc posiłkować się kredytem na działalność gospodarczą, przedsiębiorcy zapewniają sobie dostęp do budżetowej gotówki.

To opłacalny zabieg, bo nie trzeba się bawić w bankową papierologię przy załatwianiu kredytu. Nie wspominając o tym, że część firm miałaby problem ze zdolnością kredytową. Oprocentowanie też wypada nie najgorzej – za opóźnioną wpłatę zaliczek na podatek wystarczy zapłacić obniżone odsetki w wysokości 7,5 procent.

Co na to fiskus? Na razie nic, bo nie bardzo ma możliwość sprawdzania w ciągu roku, kto prawidłowo płaci zaliczki, a kto nie. Chyba że akurat prowadzi w takiej zmyślnej firmie kontrolę. Można jednak przypuszczać, że jeśli takie kredytowanie się kosztem budżetu będzie się rozwijać, skarbówka zintensyfikuje kontrole u przedsiębiorców. A wtedy już wesoło być nie musi, podobnie jak i nie będzie preferencyjnych odsetek. Jest to tym bardziej prawdopodobne, że w budżecie brakuje pieniędzy i szuka się sposobów na załatanie dziury budżetowej, a nie na jej powiększanie.

Może się też okazać, że zostanie przywrócony obowiązek składania fiskusowi comiesięcznych deklaracji przez przedsiębiorców, skoro jego zniesienie spowodowało, że firmy nie płacą podatku w terminie. A wtedy znów będą musiały co miesiąc "meldować" urzędom skarbowym, ile podatku powinny zapłacić. I nie będzie ani zysku, ani uproszczeń.