Nie mam też pojęcia, czy zostanie on odsłonięty przed Pałacem Prezydenckim, czy w innej części Krakowskiego Przedmieścia, czy też w jeszcze innym, równie dla Polaków ważnym miejscu. Ale bez cienia wątpliwości ten pomnik powstanie, bo bezprecedensowy charakter tragedii smoleńskiej, ogrom cierpienia, który się z nią wiąże, trauma, którą wszyscy przeżyliśmy i wciąż przeżywamy na wspomnienie tamtych chwil, sprawiają, że po prostu nie może się stać inaczej.

Dlatego – prawdę mówiąc – dziwi mnie, że tak długo odwlekany jest moment, w którym przestaniemy się zastanawiać nad tym, co i tak nieuniknione, czyli rozważać, czy w centrum stolicy uczcić pamięć ofiar katastrofy pod Smoleńskiem, a wreszcie zaczniemy dyskutować o tym, gdzie i w jaki sposób to uczynić.

Jak się wydaje, z inicjatywą powołania komitetu budowy tego monumentu, w skład którego powinni zostać zaproszeni przedstawiciele rodzin ofiar tragedii oraz głównych sił politycznych, mógłby wyjść pierwszy obywatel Rzeczypospolitej, czyli prezydent Bronisław Komorowski. A miejscem zapoczątkowania prac nad powołaniem do życia komitetu budowy pomnika smoleńskiego mogłaby się stać Rada Bezpieczeństwa Narodowego, w kształcie zaproponowanym przez Bronisława Komorowskiego jeszcze przed wyborami (gdy pełnił obowiązki głowy państwa), a więc z udziałem liderów najważniejszych partii. Naprawdę trudno jednak wyobrazić sobie powodzenie tego przedsięwzięcia bez wyraźnej woli współpracy ze strony prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego.

W takiej atmosferze – przygotowań do wzniesienia monumentu – łatwiej byłoby, mam nadzieję, nareszcie zrealizować postanowienia porozumienia zawartego przez kurię metropolitalną, Kancelarię Prezydenta i harcerzy o przeniesieniu krzyża sprzed pałacu do kościoła św. Anny.

Nie mam wszelako żadnych złudzeń, że nawet w takim przypadku trzeba byłoby się liczyć z dalszym manifestowaniem przed Pałacem Prezydenckim swych poglądów zarówno przez obrońców, jak i przeciwników proponowanych rozwiązań. Takie jest przecież piękne, święte prawo demokracji.