Tak więc Żyd-agnostyk jest kandydatem stołecznych klerykałów. Wprawdzie obraz trochę miesza Romuald Szeremietiew, który cieszy się sympatią Radia Maryja, lecz wiadomo, że były szef MON właściwie licytuje tylko warunki swojego powrotu do wielkiej polityki. Gdy zaś PiS (bo tam Szeremietiew celuje) zaoferuje mu coś cennego, wtedy on i Radio Maryja zgodnie poprą Bieleckiego. I nie przyjdzie to im z jakimś wielkim trudem.
A po drugiej stronie dewotka (jak określają ją złośliwi) jest reprezentantką antyklerykałów. Aktywna działaczka Ruchu Odnowy w Duchu Świętym jest kandydatką tych wszystkich, którym ciśnienie skacze na samo słowo "Kościół". I, aby to ciśnienie skoczyło jeszcze bardziej przypomnę pewien cytat. Luiza Zalewska opisując trzy lata temu relację Gronkiewicz-Waltz z Donaldem Tuskiem przytoczyła wypowiedź ważnego polityka PO, który drwił z religijności pani prezydent: "Wygląda to tak: Tusk prosi kogoś z najbliższego otoczenia zwanego powszechnie dworem (na przykład Schetynę, Drzewieckiego albo Grasia), by pilnie zwołał zarząd partii. Dwór obdzwania członków zarządu, a więc i Gronkiewicz-Waltz, która poza wszystkim ma najbliżej, bo jest z Warszawy. A ona odpowiada: Dziś po południu nie mogę, bo mam rekolekcje, jutro nie mogę, bo mam rekolekcje, pojutrze nie mogę, bo rekolekcje. Najwcześniej mogę przyjść za cztery dni. I dwór relacjonuje szefowi: Hanka nie przyjdzie, bo ma spotkanie z Panem Bogiem".
To jednak nie przeszkadza jej zwolennikom, bo w ich oczach to Bielecki jest bigotem chodzącym na pasku Kościoła. Tak samo zresztą po drugiej stronie stereotyp każe widzieć w Gronkiewicz-Waltz nową Różę Luksemburg, a w Bieleckim Piasta Kołodzieja.
Cóż, krótka pamięć i niezgoda na fakty, to coś co potrzebne jest, aby prawdziwie szczerze zaangażować się w międzypartyjne spory. Bo wszystko tak szybko się zmienia. Kiedyś Gronkiewicz-Waltz była ucieleśnieniem politycznego obciachu, a Bielecki człowiekiem salonu. A dziś jest odwrotnie. Co będzie jutro?
- Dwadziesty wiek i myszy swoja dyscyplina nie znajo - powiedziała kilkanaście lat temu pewna pani w moim rodzinnym mieście, gdy gryzonie objadły wiszącą na strychu wędzonkę. A teraz mamy "dwadziesty pierwszy" wiek i nikt - nie tylko myszy - "swoja dyscyplina" nie zna. Ani antysemici, ani antyklerykałowie. Ani ci wykształceni młodzi z dużych ośrodków, ani ci starsi niewykształceni.
Zgroza. Jak tak dalej będzie, to człowiek kaczysty od antykaczysty nie odróżni. I jak nam z tym żyć?