Argument, że były szef CBA powiedział tyle, ile wiedział, a jako zdymisjonowany urzędnik po prostu nie może sięgnąć w dowolnej chwili, powiedzmy na półkę z zeznaniami, nie trafia jak widać do komentatorów gazety Adama Michnika. A o tym był właśnie mój tekst.
Marcin Wojciechowski pisze też, że zarzuty wobec Drzewieckiego warto jednak zbadać. Czy napisałby to, gdyby nie listy do Seremeta, a potem wywiad Kamińskiego dla „Uważam Rze”? Oczywiście — nie A jednak osądza człowieka, który napisał listy i udzielił wywiadu, jak najostrzej. Zbadajmy, ale tych, którzy przynieśli złe nowiny, odsądzajmy od czci i wiary, tak można by streścić jego filozofię. Dla mnie jest to filozofia absurdalna.
Jest jednak w polemice Wojciechowskiego fragment rozczulający: „Tylko dlaczego Zaremba mówi wciąż o grzeszkach PO, a nie konkretnego człowieka usuniętego z partii po aferze hazardowej? Po jej ujawnieniu «Gazeta» napisała w komentarzu na pierwszej stronie, że ludzie zamieszani w aferę hazardową nie spełniają kryteriów moralnych, by rządzić państwem. Jeśli to jest «pobłażliwość», to ja dziękuję”.
Nie pamiętam takiego tekstu w Wyborczej. Pamiętam za to chociażby konsekwentną obronę metody prowadzenia komisji śledczej przez posła Mirosława Sekułę. Metody, która pozwoliła śledztwo utrącić.
Ale, co najważniejsze, Mirosław Drzewiecki nie został wyrzucony z PO. Jest członkiem tej partii do dziś i miał być wystawiony na jej listy wyborcze. Odszedł jedynie z rządu. Jeśli się chce być adwokatem, warto pilnować treści swoich mów obrończych. Aby zbyt jaskrawo nie odbiegały od rzeczywistości.