Przeciwnie, w podniosłych słowach dokonał ich afirmacji. Wszystkich zaś, którzy uważają, że jego obecność na Jasnej Górze ma charakter polityczny, nazwał ludźmi złej woli.
Nawet przy największej dozie dobrej woli nie sposób jednak nie dostrzec, że trzy miesiące przed wyborami Kaczyński odnawia polityczny sojusz z odbiorcami mediów o. Rydzyka. Nie sposób nie odnieść przy tym wrażenia, że PiS na dobre porzuca centrum sceny politycznej. I choć PiS usiłuje walczyć z wizerunkiem ugrupowania tylko jednej – smoleńskiej – sprawy, choć próbuje dowieść, że ma lepsze niż PO pomysły, to kolejne wystąpienie wraz z toruńskim zakonnikiem cały wysiłek niweczy.
W PiS od roku toczy się spór, czy partia uzyskuje lepsze wyniki, gdy Kaczyński łagodnieje i kieruje się ku centrum, czy wtedy, gdy się radykalizuje. Pomimo iż wyniki wyborów samorządowych oraz sondaże pokazują, że im PiS jest ostrzejszy w przekazie, tym gorsze dostaje noty, kierownictwo partii z prezesem na czele uważa, że jest dokładnie odwrotnie. Zdają się wierzyć, że radykalizm to jedyna metoda, by zmobilizować tych, którzy do wyborów zwykle nie chodzą. Sęk w tym, że im dalej od centrum, tym dalej w polityce od zdrowego rozsądku. Słuchacze Radia Maryja i tak głosowaliby na PiS. A zbytnie związanie się z o. Rydzykiem może odstraszyć tych, którzy nie podzielają „toruńskiej" wizji świata.
Pod koniec wystąpienia Kaczyński poprosił o modlitwę za ofiary katastrofy smoleńskiej, poległych w Katyniu i za „wszystkich, którzy służyli ojczyźnie – a więc także za nas samych". To słuszna prośba. Jeśli PiS dalej będzie szedł w wytyczonym przez Jarosława Kaczyńskiego kierunku, to jego partię od klęski uchronić może jedynie modlitwa.