Zamierza on przebadać swe archiwa w poszukiwaniu przypadków pedofilii, w które zamieszani byli duchowni w latach 60. i 70., ale także wcześniejszych nadużyć, od 1945 roku poczynając. W kwerendzie mają wziąć udział niezależni detektywi – fachowcy z instytutu kryminologii.
Niemiecki episkopat chce zakończyć w ten sposób powracające co jakiś czas fale medialnych spekulacji na temat skali pedofilii w instytucjach kościelnych. Oskarżenia katolickich duchownych przez dorosłe już ofiary wywoływały burze.
Ostrość ataków medialnych i skupienie się dziennikarzy niemal wyłącznie na przypadkach pedofilii występujących w Kościele katolickim u wielu starszych księży obudziły skojarzenia z czasami nazistowskimi, gdy brunatna propaganda z lubością nagłaśniała grzechy duchownych. Biskupi uznali jednak, że nie ma co chować głowy w piasek. Niezależnie od występującego niekiedy antyklerykalnego zacietrzewienia najlepszą drogą do zakończenia kryzysu jest pełna jawność. Tę determinację należy przyjąć z uznaniem. Choć jednocześnie można też zadać pytanie, co inne środowiska zrobiły, aby rozliczyć się z oskarżeń o pedofilię. Niestety niewiele. Świadczyć o tym może choćby kazus Romana Polańskiego, którego usprawiedliwiano na wszelkie możliwe sposoby, ze wskazywaniem na przedawnienie czynu włącznie. Środowisko filmowe podobne oburzające sprawy najchętniej zamiata pod dywan.
Rzecz jasna od Kościoła wymaga się więcej. Oczekuje się, że duchowni będą świecić przykładem. Ale też Kościół katolicki ze swą zwartą strukturą organizacyjną jest jakby wymarzonym chłopcem do bicia. A niemiecki Kościół wyjątkowo dobrze poznał podwójne standardy, jakie stosuje się wobec niego i wobec innych.
Dziś niemieccy biskupi uznali, że od katolików rzeczywiście trzeba wymagać więcej. A zawsze, gdy hierarchowie stawiają sobie najwyższe wymagania, Kościół wychodzi na tym najlepiej. Dlaczego tym razem miałoby być inaczej?