Nie jest to wcale triumf Kremla, jak sądzą krytycy zachodniej uległości wobec Putina, przeciwnie – to kaganiec, który okiełzna jego nadmiar testosteronu. Im więcej prawnych więzów nałożonych na Rosję, tym łatwiej punktować ją za łamanie cywilizowanych zasad. I rozliczać.
Moskwa zabiegała o członkostwo w WTO od 18 lat, początkowo blokował ją, kto chciał, w tym Polska, ale w końcu pozostała tylko Gruzja. Reszta uznała, że wypychanie tak dużej gospodarki poza sformalizowany system światowego handlu jest aberracją. Po akcesji, która jest teraz kwestią czasu, Rosja liczy na przyciągnięcie inwestorów i wzrost PKB z tego tytułu o 3 proc. w krótszej perspektywie czasowej, a o 11 proc. w dłuższej – jak wyliczyła WTO.
To bonus dla niej, jest jednak też bonus dla świata, w tym Polski. WTO to wolny handel plus zasady, jeśli się je łamie, podlega się procedurom karnym. Dużo trudniej będzie teraz Moskwie stosować wobec sąsiadów szantaż gazowy albo arbitralnie wyrzucać obce firmy z przyznanych im koncesji, co przydarzyło się choćby BP, trudniej nawet konfiskować rodzime koncerny (Jukos).
Nie mają racji krytycy oskarżający Rosję o neoimperializm, bo brakuje jej potencjału do odbudowy imperium. Jej celem jest wygenerowanie jak największych dochodów, korzystając z boomu na surowce energetyczne. Problem w tym, że dotąd nie przebierała w środkach, by go osiągnąć. WTO ograniczy jej pole manewru, jeśli chce robić interesy, musi przestrzegać zasad. To dobry początek cywilizowania Rusi i włączania jej powoli w naszą orbitę kulturową.