Będziemy pracować dłużej, co oddala groźbę głodowych świadczeń i wyższych podatków. Reforma jest jednak rozwodniona - nie odpowiada na wyzwania demograficzne, nie zapobiega niewypłacalności ZUS, mnóstwo w niej nielogicznych i niesprawiedliwych odstępstw, będzie wchodzić w życie prawie przez 30 lat, nie ma również dostosowawczego pakietu na rzecz rodzin oraz osób starszych i młodych.
Ale to ważny moment. Tym bardziej że trudno ekipę Tuska zaliczać do reformatorów. Zazwyczaj płynie z prądem. Poza wygaszeniem przywilejów emerytalnych w 2008 r. ciężko wskazać jakieś fundamentalne zmiany, które zostałyby wprowadzone za jej rządów. No może poza podnoszeniem podatków czy składek ZUS. A jeśli nawet były próby reform (np. sześciolatki w szkołach, deregulacja gospodarki, ograniczenie biurokracji), kończyły się katastrofą.
Czego możemy się teraz spodziewać?
Opozycja będzie zapewne mobilizować siły. To dość groteskowe działanie. Przypomnijmy, że ci, którzy dzisiaj głośno krzyczą o „zdradzie", sami, gdy zasiadali w rządzie, chcieli wydłużać czas pracy. Premier Jarosław Kaczyński przygotował restrykcyjne wygaszenie przywilejów emerytalnych, a pełnomocnikiem jego rządu wyznaczonym do tego zadania był, wywijający dzisiaj szablą, Ludwik Dorn. Także premier Leszek Miller, który chadza do namiotowego miasteczka, firmował oszczędnościowy plan Hausnera. A tam, jak wół zapisano m.in. propozycję podniesienia wieku emerytalnego. Opozycja zamiast krzyczeć „nie, bo nie", powinna pokazać realne problemy, którymi rząd się nie zajmuje - politykę rodzinną, aktywizację starszych, bezrobocie, katastrofalną politykę migracyjną, dociskanie fiskalnej śruby, omnipotencję urzędników czy prześladowanie przedsiębiorców.
Platforma może się przestraszyć własnej decyzji. Zacznie się przekupywanie ludzi i cała para pójdzie w gwizdek. Rząd znów będzie tylko administrował i żył na kredyt.