Owszem, mam na myśli ich mieszkańców, ale wcale nie tych spod budki z piwem czy urządzających burdy, bo „zupa była za słona". Ci mieszkańcy wyglądają teraz często zgoła inaczej: mają niezłą pracę, dobry samochód i... dom pod miastem. Byliby głupi, rezygnując z mieszkania komunalnego w świetnym miejscu, np. w centrum Warszawy czy na gdańskiej starówce. Przecież, w majestacie prawa, nikt ich stamtąd w życiu nie ruszy.

Mało tego, oni sobie to mieszkanie wykupią ze specjalną bonifikatą sięgającą, w zależności od gminy, nawet 95 procent! Nie, proszę państwa, nie pomyliłam się. Tym, którzy mają 30-letnie kredyty we frankach, powtórzę raz jeszcze: można mieć mieszkanie za 5 proc. ceny rynkowej. No i jeszcze jeden drobiazg - średni czynsz za taki lokal to 3,60 za mkw.

Proszę się więc w końcu przestać dziwić, że państwa sąsiadów z „komunałek" naprzeciwko stać na te samochody, które przed nimi parkują. Przy takim czynszu państwa też byłoby stać. I proszę nie zazdrościć innym eldorado - po prostu jesteście źle urodzeni!

Jak się urodzić w eldorado. Zwykle wygląda to tak: mieszkanie komunalne 30, 40 lat temu przyznano babci obecnego lokatora, która miała niskie dochody albo była w ciężkiej życiowej sytuacji. Potem przejęli je rodzice, a teraz (wreszcie!) przedsiębiorczy wnuczek. Niby się takiego lokum nie dziedziczy, tylko „wstępuje w stosunek najmu", ale to jedna chwała. Prawo do lokalu mają de facto ustawowi spadkobiercy i nikt go ich nie pozbawi. Choć od czasów biednej babci w rodzinie trochę się pozmieniało, to jednak szczęście nadal jej nie opuszcza. Apanaży wnuczka nikt nie śmie teraz kontrolować. Po prostu w świetle obowiązujących przepisów gminy nie mają do tego prawa. Czy to się wreszcie zmieni?

Piękny krajobraz eldorado psuje jeden mały szczegół: 80 tysięcy ludzi czekających na mieszkania komunalne. To głównie rodziny żyjące na granicy nędzy, samotne matki, inwalidzi. Też źle urodzeni.