To bardzo ciekawe, że ceny akcji są jedynymi na świecie, których wzrost ma wywoływać euforię maluczkich. Bo jak drożeją na przykład pomidory, cieszą się producenci pomidorów. Ale ci, którzy lubią zupę pomidorową, się nie cieszą. Jak drożeją akcje, cieszyć się mają wszyscy. Ciekawe dlaczego? Podobno dlatego, że w akcjach są lokowane nasze oszczędności. Czy te dolary, które Fed właśnie obiecał wydrukować, to nasze oszczędności? No nie, ale podobno nasze oszczędności ulokowane w akcjach będą teraz więcej warte, bo będzie większy popyt na nie. A ulokowane w pomidorach też będą więcej warte?
Jak generał Jaruzelski drukował złotówki, to pomidory drożały z dnia na dzień. Było nam od tego lepiej? Czy może zasada, że im drożej, tym lepiej, dotyczy tylko akcji firmy handlującej lub przetwarzającej pomidory, a nie samych pomidorów?
Niby dlaczego ma być lepiej, jak Bernanke zamiast Jaruzelskiego będzie drukował dolary zamiast złotówek? Akcje spółek drożeją zresztą również, jak drożeją surowce, które te spółki przetwarzają. 14 września na wieść o decyzji Fedu drożała ropa naftowa na rynkach światowych i akcje PKN Orlen. Ale jak drożeje ropa, to podrożeje też benzyna i olej napędowy. To dobrze???
Czy to aby nie jakaś swoista dialektyka o kumulacji zmian ilościowych i ich przechodzeniu „skokowo" w zmianę jakościową? Bo pomidory, bez względu na to ile by ich tam było, to zupełnie inna jakość niż akcje, w które się one zamieniają jakoś „skokowo"?
Taką samą dialektyką kieruje się cała makroekonomia. Zakłada, że zjawiska makro są niezależne od zjawisk mikro i jak coś się dzieje w skali mikro, to się nie przekłada na skalę makro, w której „skokowo" (zapewne za sprawą jakiejś czarodziejskiej keynesowskiej różdżki) dzieje się zupełnie coś innego. A maluczcy, zajmujący się uprawą pomidorów, ich sprzedażą i konsumpcją, nie są w stanie tego pojąć. Tak samo jak klasa robotnicza nie była kiedyś w stanie pojąć dialektyki marksistowskiej.