Wydawałoby się, że wyjaśnienie okoliczności tego morderstwa powinno być kwestią honoru dla policji. Jednak już od samego początku nad sprawą ciążyło jakieś fatum. Najpierw na miejsce zbrodni zjechała cała policyjna wierchuszka oraz rządzący wówczas krajem politycy. Każdy, kto chciał, paradował w pobliżu samochodu, w którym zamordowano generała. Zadeptano ślady.
Potem, gdy pojawiły się podejrzenia wobec konkretnych osób, nie potrafiono zebrać przekonywających dowodów. Przypomnijmy biznesmena z USA, którego nazwisko pojawiło się w sprawie. Gdy po latach od morderstwa polski minister sprawiedliwości wystąpił o jego ekstradycję, władze USA odmówiły, bo nie było dowodów, że był on zamieszany w ten mord.
I tak przez lata. Co kilka miesięcy nowe doniesienia prokuratorów, że są już bliscy rozwikłania zagadki. Aż w pewnym momencie rozdwojenie śledztwa. Równolegle zaczęły nad sprawą pracować prokuratury łódzka i warszawska i niebawem pojawiły się dwie zupełnie wykluczające się wersje zdarzenia. Warszawa twierdzi, że był spisek na życie generała. Z kolei Łódź uważa, że generał zginął przypadkiem. Obie prokuratury okopały się na swoich pozycjach, a prokuratorzy zachowywali się niczym dzieci w piaskownicy, chowając przed sobą wiaderka i foremki.
W tej sytuacji sąd, któremu nie dostarczono dowodów na winę „Słowika” i Boguckiego, musiał ich uniewinnić. Problem w tym, że im więcej czasu upływa od zbrodni, tym trudniejsze będzie ustalenie jej sprawców.
Sprawa Papały, ale także nieudolność w wyjaśnianiu przyczyn katastrofy smoleńskiej, aż nazbyt dobitnie pokazują, że polska prokuratura wymaga reformy. Nie pobieżnej, ale głębokiej – wręcz rewolucyjnej.