Zdymisjonowany szef kontrwywiadu wojskowego czeka na przesłuchanie w sejmowej komisji ds. służb specjalnych, wiceminister obrony odpowiedzialny za kontrakty zbrojeniowe – pozbawiony dostępu do dokumentów tajnych. Poza kilkoma artykułami i audycjami nie słychać, by ktoś się tym specjalnie przejął. Szkoda, bo w tle owej wyciszonej afery są kontrakty na sprzęt dla polskiej armii rzędu prawie 140 miliardów złotych i – co jeszcze ważniejsze – jej modernizacja.
Nie można wykluczyć, że kontrwywiad zarzuca Waldemarowi Skrzypczakowi, byłemu szefowi Wojsk Lądowych, korupcję. Dotyczy ona okresu, gdy po odejściu z armii był lobbystą izraelskich koncernów zbrojeniowych.
W środowisku producentów i sprzedawców broni huczy od plotek – kto bierze i za co. Branża ta na całym świecie jest podatna na korupcję, bywa sona nawet tolerowana przez rządy jako dodatkowa forma promocji. Nigdy jednak kraje cywilizowane nie pozwalają, by obce koncerny zbrojeniowe korumpowały ich urzędników. Nie tylko niszczy to lojalność, ale też podważa bezpieczeństwo państwa; w Afryce na przykład zakupy broni mają niewiele wspólnego z potrzebami armii, a sporo z kleptomanią rządzących.
Skuteczny lobbing połączony z korupcją może doprowadzić do tego, że także w Polsce kupimy sprzęt zbyt drogi, niespełniający naszych wymagań. Owszem, istnieją mechanizmy kontrolne, ale decyzje zawsze podejmują ludzie. A mają oni do czynienia z prawdziwymi gigantami – takimi choćby jak Lockeed Martin, który sprzedał Polsce F-16. 47 miliardów dolarów z tego kontraktu to prawie jego roczny obrót.
Plotki nie są żadnym dowodem, ale z jednej strony odcięcie wiceministra od tajnych informacji, a z drugiej dymisja szefa kontrwywiadu co najmniej budzą niepokój. Ta sprawa nie może zostać wyciszona, ma bowiem znaczenie dla bezpieczeństwa państwa. Ciężkim błędem byłoby jej zbagatelizowanie, jak wielu innych afer na pograniczu biznesu i polityki.