A wydawałoby się, że to świetnie. Polska kadra jest doceniana, zagraniczne korporacje są na nią otwarte. Taka kariera jest tym bardziej cenna, gdy stanowi ukoronowanie drogi zawodowej w Polsce, a nasi rodacy znajdują swoje miejsce na samych szczytach międzynarodowych firm.
Zresztą z reguły kariera na zagranicznych korporacyjnych szczytach nie wiąże się z porzuceniem Polski całkowicie i na zawsze. Ci ludzie mają tutaj swoje rodziny, domy, przyjeżdżają jak najczęściej się da. Najbardziej ekstremalnym znanym mi przypadkiem był pewien top menedżer, który na weekendy wracał do Warszawy, pracując... w USA. Trudne, ale możliwe.
Gorzej, i byłaby to porażka Polski, jeżeli coraz większa skala wyjazdów menedżerów z naszego kraju miałaby charakter stałej emigracji. A to niestety należy podejrzewać. Ci ludzie nie widzą możliwości rozwoju w naszym kraju. Żeby było jasne: nie chodzi tutaj wyłącznie o znalezienie dobrej roboty i wysokie zarobki. Chodzi również o rodzaj zawodowego spełnienia.
O polskiej gospodarce od dawna wiadomo na przykład to, że innowacyjność nie jest jej najsilniejszą stroną. Stąd ten drenaż inżynierów, informatyków, programistów. Jeżeli chcą zrobić prawdziwą, dużą karierę, to niestety raczej poza granicami naszego kraju. Do tego włączają się czynniki z gatunku „miękkich", które mogą decydować o pozostaniu za granicą na zawsze. Chociażby kwestia porządnego wykształcenia dzieci. U nas jest to możliwe, tylko że na Zachodzie – łatwiejsze.
Mamy więc do czynienia nie tyle ze zjawiskiem emigracji zarobkowej, ile cywilizacyjnej. Jeżeli zacznie ono zanikać, otrzymamy bardzo wyraźny sygnał, że Polska dołączyła do państw o wysokim stopniu rozwoju. Pytanie, kiedy to nastąpi. Precyzyjnej odpowiedzi rzecz jasna nie ma, natomiast dosyć oczywiste jest przekonanie graniczące z pewnością: nieprędko.