Ludowcy dołują w sondażach i na gwałt potrzebują sukcesu. Widzą, że Donald Tusk z wyborów wewnętrznych w PO wyszedł poturbowany przez aferę taśmową. Uznali, że to dobry moment, aby zgłosić żądania.
Okazją miało być głosowanie w sprawie referendum na temat sześciolatków. Politycy PSL dali do zrozumienia, że w tej sprawie koalicja może nie uzyskać w Sejmie większości. Sytuacja zaczęła wyglądać poważnie, zapowiedziano spotkanie Janusza Piechocińskiego z Donaldem Tuskiem...
W środę jednak spotkanie premiera z wicepremierem zostało przełożone, politycy zaczęli zaś przekonywać, że sprawa referendum nie ma dużego znaczenia, a ważne będą dopiero głosowania nad budżetem. A równocześnie Jacek Rostowski oświadczył, że potrzebna jest głęboka rekonstrukcja rządu, która da nowy impuls, natomiast Janusz Piechociński zaraz odparł, że do zmian w rządzie dojdzie najwcześniej w styczniu.
Trudno podać logiczne wyjaśnienie kolejnych wydarzeń. To, co w ostatnich tygodniach dzieje się w partii rządzącej i w stosunkach między koalicjantami, można określić znanym porzekadłem o walce buldogów pod dywanem. Domyślamy się, że w Platformie i w koalicji, w sytuacji, gdy notowania w sondażach spadają, trwa bezwzględna wojna. Politycy walczą o swoje osobiste pozycje, partie chcą się jakoś wykazać przed swoimi wyborcami.
Skutek takiej sytuacji dla kraju jest opłakany. Premier, zamiast rządzić, zajmuje się niszczeniem swoich przeciwników w Platformie i pacyfikowaniem koalicjantów. Efektem jest coraz większy bałagan w państwie i jeszcze większe rozczarowanie wyborców. U wielu polityków PO pojawiło się przekonanie, że wszystkie problemy w magiczny sposób rozwiąże rekonstrukcja gabinetu.