Rozumiem rozgoryczenie części rodzin ofiar, które stopniowo odkrywają to, co się stało ze szczątkami ich bliskich. Nikt nie mówił im np., że w latach 90., podczas ekshumacji w ówczesnym ZSRR, od niektórych ciał oddzielono zęby, fragmenty szczęk, złote zęby i protezy dentystyczne. Nie wyrzucono ich na szczęście do kosza, tylko umieszczono w kościele – w miejscu, w którym upamiętniono wszystkie ofiary tej potwornej zbrodni. Nie przemawia do mnie jednak argument, że rodzin nie powiadamiano tylko dlatego, by nie wyjaskrawiać „makabry".

Tak samo nie rozumiem tego, dlaczego pamiątki po zamordowanych oficerach, które kilka lat temu państwo polskie odkupiło od jakiegoś handlarza na targowisku staroci, do dziś leżą zamknięte w magazynach i pokrywają się kurzem.

Skandalem – innego słowa nie znajduję – jest to, że czaszki bohaterów wydobyte z ich mogił w Katyniu, Ostaszkowie czy w Charkowie po prostu zaginęły. Nie ma ich, a te, których los jest nam znany, znaleziono przypadkiem ukryte w jakiejś skrzyni.

O ilu takich sprawach wciąż nie wiemy? Co jeszcze ukrywa się przed rodzinami, opinią publiczną? Chciałbym znać odpowiedzi na te pytania. Chciałbym, by Polska, jej rząd i instytucje odpowiedzialne za upamiętnienie bohaterów wreszcie wszystko wyjaśniły. Po 73 latach, jakie upłynęły od zbrodni, po prawie 25 latach wolnej Polski mamy prawo się tego domagać. Ufam, że skrzętnie skrywane dziś pamiątki znajdą się w powstającym w bólach nowym Muzeum Katyńskim – jesteśmy to winni tym, których z premedytacją zgładzono w katyńskich lasach.

Katyń to wciąż otwarta i krwawiąca rana. Nie zabli źni się jednak, jeśli nie poznamy prawdy. Trudnej i bolesnej.