Polskie spory, pomówienia i dekonstrukcje ostatnich dwudziestu lat sprawiły, że z postawu sukna (a właściwie złotogłowiu; ale o tym zdążyliśmy zapomnieć), jakim była „Solidarność" lat 1980-81, niewiele zostało. Jednych wyśmiano, inni ośmieszyli się sami, zetlał styropian i ulotki. Po dziś dzień ocalało właściwie jedno: pamięć nieprawdopodobnego entuzjazmu i gotowości do wspólnego działania.

Tamta wiara w sens aktywności obywatelskiej pozostaje jedną z niewielu wartości cenionych przez wszystkie siły polityczne w Polsce. Nawet najbardziej oddani obrońcy biednych, ciąganych po sądach generałów z troską przyznają, że w grudniu 1981 w Polakach zabito nadzieję. Nawet najbardziej nieprzejednani krytycy rozmów w Magdalence z uznaniem wspominają pierwsze w pełni wolne wybory samorządowe w roku 1990 i ówczesną gotowość Polaków do zaangażowania w sprawy publiczne, która, jak się przez chwilę wydało, odżyła jak przed dekadą.

Nie odżyła; złamane kręgosłupy kiepsko się zrastają. Do dziś gigantycznym problemem pozostaje niewielka aktywność społeczna Polaków, jeden z najniższych w Europie współczynników zaufania społecznego, fakt, że trzeci sektor ma kłopot z pozyskiwaniem kolejnych entuzjastów czy niska frekwencja w wyborach, na którą w kolejnych alarmujących raportach zwraca uwagę choćby Fundacja im. Stefana Batorego, zwykle nie nazbyt krytyczna wobec rządu Donalda Tuska.

Po piątkowym głosowaniu nad referendum w sprawie sześciolatków sprawa jest załatwiona. Nie ma się co martwić, wielka polityka będzie funkcjonować dalej. To ci „biedni ludzie" na dole – wiejskie bibliotekarki, aktywiści na skalę podwórka i klatki schodowej, pchające wózek mamy, którym marzy się zlikwidowanie nieprzejezdnego krawężnika – słyszeć będą „eee tam" od sąsiadów, których jedna sejmowa migawka utwierdziła w głębokim przekonaniu: że nie warto. Zawsze na górze znajdzie się przecież ktoś, kto z pogardą zsunie milion podpisów i lata pracy do kosza.

W dziejach Europy aż gęsto od ugrupowań, które sprzeniewierzyły się wartościom deklarowanym w nazwie: partii robotniczych, które czołgami łamały strajki, republikanów, co reinstalowali monarchię i chadeków ochoczo legalizujących aborcję. Jeśli jednak idzie o ruchy, mające w nazwie słowo „obywatelska" – mało kto może się od piątku równać z Platformą.