Według ostatnich danych resortu nauki i szkolnictwa, co dziesiąty absolwent pedagogiki nie ma pracy. To jeden z tych kierunków studiów, po którym szczególnie trudno ją znaleźć. Przyczyny są dwie. Niż demograficzny i rosnące w związku tym koszty utrzymania szkół powodują, że samorządy raczej zwalniają niż zatrudniają nauczycieli. To po pierwsze. Po drugie - przez lata pedagogika, jako kierunek miły, łatwy i przyjemny, była jednym z tych który szczególnie chętnie wybierali maturzyści. Stąd na rynku pracy zdecydowana nadpodaż pedagogów. Według nieoficjalnych informacji na jeden pojawiający się etat w oświacie przypada 200 chętnych.
Przyjęta ostatnio przez Sejm ostatnio nowelizacja ustawy o systemie oświaty, daje szanse na to by choć część bezrobotnych pedagogów znalazła zajęcie. Chodzi o stanowiska asystentów nauczycieli, którzy mieli by pomagać w opiece nad sześciolatkami. By zachęcić samorządy do tworzenia takich etatów wprowadzono możliwość zatrudniania ich w oparciu o kodeks pracy, a nie według przepisów Karty nauczyciela. Takie rozwiązanie daje gminom o wiele większą elastyczność w kreowaniu polityki kadrowej i finansowej na terenie szkół. Nauczycielskie związki zamiast wspierać to rozwiązanie zaczynają je sabotować.
Kilka dni temu Związek Nauczycielstwa Polskiego rozpoczął akcję protestacyjną „Dość tego!”. Zdaniem związku wprowadzenie do szkół asystentów doprowadzi do tego, że jako „tańsi” i „kodeksowi” będą wypierać ze szkół „droższych”, „karcianych” nauczycieli. Podobno dlatego, że przepis nie określają precyzyjnie czym asystencie mają się zajmować. To kuriozalne stanowisko, bo w nowelizacji ustawy zapisano wprost: „asystent nauczyciela ma wspierać nauczyciela prowadzącego zajęcia dydaktyczne, wychowawcze i opiekuńcze lub zajęcia świetlicowe.(...) Asystent nauczyciela wykonuje zadania wyłącznie pod kierunkiem nauczyciela prowadzącego zajęcia”.
Dlaczego gdy związkowcy muszą wybrać pomiędzy nowymi miejscami dla pracy pedagogów a Kartą nauczyciela wybierają to drugie? Bo to ten dokument buduje ich siłę. Karta gwarantuje bowiem polskim pedagogom o wiele krótszy czas pracy dydaktycznej niż w innych krajach europejskich, centralnie regulowany poziom średnich wynagrodzeń, czy roczne płatne urlopy na poratowanie zdrowia.ZNP stało się zakładnikiem zapisów, które doprowadziły do tego, że koszty edukacji coraz bardziej ciążą samorządom i zatrzymały popyt na nauczycieli. Widać, że w ich obronie są w stanie zrobić bardzo wiele, nawet oficjalnie wystąpić wbrew interesom pedagogów.