Jak się ma dyscyplinowanie ministrów przez premiera i oczekiwanie jedności na pierwszym posiedzeniu odświeżonego rządu do słów jednego z liderów koalicji rządzącej o próbach wymuszenia na nim zamachu stanu? I jak Tusk chce teraz spokojnie rozpocząć nowy etap rządów, skoro jego najzagorzalszych wyborców interesują jedynie „sfałszowane wybory” i co on z tym jeszcze zamierza zrobić – o czym można było się przekonać w sobotę w Pabianicach?
Rekonstrukcja rządu bez efektu. Premier Donald Tusk traci kontrolę nad emocjami wyborców w sprawie sfałszowanych wyborów
Nie są to na pewno pytania, które cieszą premiera po długo (za długo?) zapowiadanej rekonstrukcji. Powinno wyjść inaczej – jak mawiał Bubbles w „Chłopakach z baraków”. A może nawet warto sięgnąć po inny popkulturowy klasyk, z „Kilera” – i cały misterny plan… Tyle że Tusk pretensje może mieć tylko do siebie, bo pada ofiarą teorii spiskowej, na której rozkręcanie sam dał przyzwolenie. Ba, nawet ją podkręcał dwuznacznymi wpisami na platformie X.
Przypomnę pytanie, które na naszych łamach padało już wielokrotnie, odkąd tylko politycy PO zdecydowali się podważać wynik wyborów prezydenckich: Co później się stanie z tymi podsyconymi emocjami, kto i jak zamierza nimi zarządzać? Bo przecież nie wystarczy powiedzieć wyborcom: „Nie, kochani, nie, bądźcie poważni, proszę” – jak odpowiadał premier w Pabianicach wyborcom przekonanym, że wybory zostały sfałszowane. Tu zacytować można tylko „Misia” Barei: „To jest wspaniała rada! Pycha! Wyobrażam sobie jego minę!”. A na poważnie: to tak jakby nagle Jarosław Kaczyński wyszedł do swoich wyborców i powiedział: „Sprawdziliśmy, jednak nie było zamachu”. No, to tak nie działa. I tak doświadczony polityk jak Donald Tusk powinien sobie z tego zdawać sprawę.