Szymon Hołownia dzień po drugiej turze wyborów prezydenckich zaproponował (określił to jako „autorską refleksję”) rozmowy na temat wyłaniania w przyszłości prezydenta Polski przez Zgromadzenie Narodowe, a nie przez naród, jak przewiduje konstytucja. Miałoby to służyć pokojowi i stabilności, wielkie emocje pozostawiono by tylko na czas wyborów parlamentarnych.
Rozmawiać można, ale przeprowadzenie tego planu w warunkach polaryzacji, gdy – to też cytat z Hołowni – wspólnota jest „po prostu pęknięta na pół”, byłoby bardzo trudne. Zmiana konstytucji, w której w art. 127 jest mowa o wyborze prezydenta przez „Naród w wyborach powszechnych, równych i bezpośrednich”, wymaga poparcia dwóch trzecich posłów, czyli zdecydowanie więcej niż połowa, z którą identyfikuje się Hołownia i która jest nieszczęśliwa z powodu wyboru Karola Nawrockiego. Druga, szczęśliwa połowa, zapewne nie jest teraz skora do takich rozważań. Może i w tej pierwszej wcale nie wszyscy chcieliby zrezygnować z wyborów bezpośrednich, bo zakładają, że kiedyś doczekają się swojego prezydenta z silnym mandatem od narodu.
Hołownia zresztą dwa razy z oddaniem, ale bezskutecznie startował w wyborach bezpośrednich na prezydenta, co może budzić podejrzenia, że chciałby spróbować jeszcze raz, ale w bardziej sprzyjających warunkach, przy innych zasadach. Ale być może nie myśli o sobie, lecz kieruje się dobrem wspólnoty.
Prezydent wybierany pośrednio. Dlaczego Niemcy i Włochy to zły przykład?
Tak czy owak, odwołał się do złych przykładów. – Kraje takie jak Niemcy czy Włochy jakoś radzą sobie z takim systemem [wyborami niebezpośrednimi] – powiedział.
Jednak to nie jest przypadek, że w tych dwóch państwach rola wybieranego przez nielicznych (w Niemczech przez Zgromadzenie Narodowe, czyli kilkuset posłów Bundestagu i w tej samej liczbie reprezentantów landów; we Włoszech przez posłów, senatorów i 58 reprezentantów regionów) jest ograniczona, głównie ceremonialna.