Artur Bartkiewicz: Kłótnia o ambasadorów. Dlaczego rząd Tuska potrzebuje konfliktu z prezydentem

Nie wysechł jeszcze atrament w komentarzach chwalących Donalda Tuska i Andrzeja Dudę za mówienie jednym głosem w sprawach bezpieczeństwa i polityki zagranicznej, a na froncie wojny polsko-polskiej znów zagrzmiały działa. Nagły wybuch sporu o ambasadorów pokazuje, że rządowi potrzebny jest konflikt z prezydentem.

Publikacja: 14.03.2024 09:16

Radosław Sikorski, Donald Tusk i Andrzej Duda

Radosław Sikorski, Donald Tusk i Andrzej Duda

Foto: PAP, Leszek Szymański

W tej historii mniej chodzi o treść, a bardziej o formę. Jest naturalne, że minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski i rząd, który odgrywa kluczową rolę w polityce zagranicznej, chcą ją realizować, mając w najważniejszych placówkach dyplomatycznych zaufanych ludzi. Jest też oczywiste, że prezydent Andrzej Duda, pełniący dziś rolę najważniejszego bastionu PiS w strukturach władzy, będzie robił wszystko, co w jego mocy, aby jak najwięcej z tej władzy przy PiS zachować. Ambasadorów można było jednak wymieniać sukcesywnie, pozwalając, by każda ze stron mogła zwrócić uwagę na swoją kluczową rolę w tym procesie, albo dokonać tego w drodze demonstracji siły. Rząd wybrał to drugie.

Czytaj więcej

Spór o dymisje ambasadorów. Tomczyk odpowiada Mastalerkowi. "Nie jest wiceprezydentem"

Spór o ambasadorów: Pokaz siły rządu, który miał sprowokować prezydenta Andrzeja Dudę

Komunikat o odwołaniu – w jednym momencie – ponad 50 ambasadorów to niewątpliwie demonstracja politycznej mocy. Ale jednocześnie to gwarantowany przepis na konflikt z Pałacem Prezydenckim, który zresztą zareagował w sposób dający się przewidzieć: z mieszaniną pretensji, zarzutów i gróźb. Ale o to chyba w całej tej sprawie chodziło.

Paradoksem tej sytuacji jest, że stroną inicjującą konflikt jest rząd, ale robi to w białych rękawiczkach, powołując się na procedury i to, że jest w prawie. A mimo to wrażenie strony agresywnej sprawia PiS

Wydaje się bowiem, że po pokazie zgody w Waszyngtonie konflikt z prezydentem jest rządowi Donalda Tuska potrzebny na użytek wewnętrznej polityki. Chodzi o to, żeby nie uśpić wyborców nowej większości koalicji rządzącej obrazkami z Białego Domu pokazującymi, że może ten Andrzej Duda (było nie było jedna z twarzy PiS) nie jest taki straszny. I może nie trzeba już się tak mobilizować jak 15 października.

Kraje, w których Polska ma swoje ambasady

Kraje, w których Polska ma swoje ambasady

PAP

Wchodząc w wojnę o ambasadorów, rząd przypomina: zobaczcie, z nimi nie da się tu nic zrobić, musimy wygrać jeszcze kilka bitew, walka trwa. Mobilizacja się przyda, bo np. publikowany w czwartek sondaż Wirtualnej Polski wskazuje minimalne prowadzenie PiS przed wyborami samorządowymi. A – w perspektywie wyborów do PE, ale przede wszystkim wyborów prezydenckich – obóz rządzący potrzebuje zwycięstw całkowitych, a nie taktycznych, jak 15 października, gdy mimo wszystko pierwszy finiszował PiS. 

Czytaj więcej

Mastalerek o spięciu wokół ambasadorów. Duda zablokuje kandydaturę Sikorskiego w UE?

Kłótnia z Andrzejem Dudą sposobem na mobilizację wyborców przez rząd Donalda Tuska

Wobec PiS, który zachował narzędzia do wkładania koalicji kija w szprychy w różnych tematach, najlepszą drogą do mobilizacji wyborców jest konflikt. Zwłaszcza że – gdy odpowiednio nacisnąć – PiS i Kancelaria Prezydenta zachowują się tak, że obóz rządzący może wskazać palcem: zobaczcie, oni tacy są, nie da się z nimi normalnie rozmawiać. Paradoksem tej sytuacji jest, że stroną rozkręcającą konflikt jest rząd, ale robi to w białych rękawiczkach, powołując się na procedury. A mimo to wrażenie strony agresywnej sprawia PiS, bo reaguje tak, jak nas do tego przyzwyczaił przez osiem lat sprawowania władzy, ochoczo stając do konfrontacji na miny i słowa. 

Taka sama logika stoi za ogłoszoną równolegle przez premiera Tuska decyzją o powołaniu nowego prokuratora krajowego. Biorąc pod uwagę fakt, że prezydent nadal za prokuratora krajowego uważa Dariusza Barskiego, jest to gotowy przepis na konfrontację, w której Marcin Mastalerek zagrzmi w mediach, a rząd rozłoży ręce i zacznie wywracać oczyma z komunikatem: „widzicie jacy oni są zawzięci”.

Czytaj więcej

Premier Donald Tusk powołał nowego prokuratora krajowego

Z tej perspektywy nie jest nawet ważne, kto wygra te spory, ale jaki będzie ich oddźwięk wyborczy. I tylko szkoda, że znów polityka zagraniczna staje się zakładnikiem polityki wewnętrznej.

W tej historii mniej chodzi o treść, a bardziej o formę. Jest naturalne, że minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski i rząd, który odgrywa kluczową rolę w polityce zagranicznej, chcą ją realizować, mając w najważniejszych placówkach dyplomatycznych zaufanych ludzi. Jest też oczywiste, że prezydent Andrzej Duda, pełniący dziś rolę najważniejszego bastionu PiS w strukturach władzy, będzie robił wszystko, co w jego mocy, aby jak najwięcej z tej władzy przy PiS zachować. Ambasadorów można było jednak wymieniać sukcesywnie, pozwalając, by każda ze stron mogła zwrócić uwagę na swoją kluczową rolę w tym procesie, albo dokonać tego w drodze demonstracji siły. Rząd wybrał to drugie.

Pozostało 84% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Komentarze
Michał Szułdrzyński: PiS podwójnie zdradzony
Komentarze
Jacek Cieślak: Luna odpadła, ale jest golas z Finlandii. Po co nam w ogóle Eurowizja?
Komentarze
Zuzanna Dąbrowska: Afera sędziego Tomasza Szmydta jest na rękę Tuskowi i KO, ale nie całej koalicji
Komentarze
Artur Bartkiewicz: W obozie PiS nikt nie zna Tomasza Szmydta, czyli Stirlitz do kwadratu
Komentarze
Michał Szułdrzyński: Sprawa sędziego Szmydta może pomóc Tuskowi przed wyborami, ale niesie i ryzyko