Artur Bartkiewicz. Sejmowa debata o in vitro – o czym Grzegorz Braun nie pomyślał

Grzegorz Braun ma prawo nie zgadzać się z finansowaniem procedury in vitro. Ba, ma prawo uważać ją za niemoralną. Jednak metafory, do jakich się odwołuje, wykluczają go jako kogoś, z kim można prowadzić jakąkolwiek debatę.

Publikacja: 22.11.2023 14:04

Poseł Konfederacji Grzegorz Braun podczas dyskusji sejmowej o obywatelskim projekcie ustawy ws. refu

Poseł Konfederacji Grzegorz Braun podczas dyskusji sejmowej o obywatelskim projekcie ustawy ws. refundacji in vitro

Foto: PAP/Albert Zawada

Kiedy ktoś zestawia procedurę in vitro z „selekcją na rampie oświęcimskiej” i zarzuca zwolennikom stosowanie tej metody „zapraszanie Polaków do przedsionka piekieł”, to znaczy, że albo utracił kontakt z rzeczywistością, albo chce, by było o nim głośno w myśl zasady „nieważne co mówią, ważne by nie przekręcali nazwiska”. Możliwe zresztą, że prawdziwe są obie hipotezy, bo wzajemnie się one nie wykluczają. W każdym razie, sięgając po wariację tzw. argumentu ad Hitlerum, Braun może być traktowany poważnie co najwyżej przez swoich wyznawców.

Czytaj więcej

Braun o in vitro. Mówił o rampie oświęcimskiej i "przedsionku piekieł"

Porównywanie in vitro do prowadzonego przez SS programu Lebensbornu

Barwne metafory towarzyszą debatom parlamentarnym odkąd istnieją parlamenty – ale metafora musi mieścić się w jakichś rozsądnych granicach. Porównywanie walki z niepłodnością do prowadzonego przez SS programu Lebensbornu (czyli programu „hodowli nadludzi”) nie spełnia tego warunku. To taki sam rodzaj argumentu jak przekonywanie, że Unia Europejska jest gorsza od ZSRR, bo nie można z niej wyjść. Było to niegdyś modne wśród zwolenników kolejnych partii Janusza Korwin-Mikkego i, co pokazał brexit, okazało się nieprawdziwe.

To skuteczna metoda dawania nadziei na potomstwo tym, którzy bez niej byliby jej pozbawieni

Jest to po prostu hiperbola, która przekracza granice absurdu, po czym wzbija się jeszcze wyżej, tak gdzieś na oko na granicę ziemskiej atmosfery. Z taką metaforą nie sposób nawet polemizować, bo to ją co najwyżej uprawomocnia.

Dzieci z in vitro na świecie jest już więcej niż wyborców Grzegorza Brauna

Tak – procedura in vitro może budzić wątpliwości moralne w związku np. z kwestią zarodków nadliczbowych. Tak – o kwestii tej można rozmawiać. Ale nie – nie jest to selekcja ludzi. Nie – nie jest to otwieranie wrót piekieł. To skuteczna metoda dawania nadziei na potomstwo tym, którzy bez niej byliby jej pozbawieni.

Dzieci z in vitro na świecie jest już więcej niż wyborców Grzegorza Brauna, a nawet więcej niż wyborców Konfederacji. I zanim użyje się szokującej metafory i zareklamuje swój własny film, z którego – jak wynika z wypowiedzi Brauna – czerpie on swoją wiedzę o in vitro, warto pomyśleć o rodzicach, którzy być może mierzyli się z dylematem moralnym, ale zdecydowali się na metodę in vitro, bo pragnienie posiadania własnego dziecka było silniejsze. I o dzieciach, które przyszły na świat, a które teraz słuchają erystycznych wykwitów na temat „wrót piekieł” i „rampy oświęcimskiej”. A nawet ogólniej. Panie pośle Braun, warto czasem pomyśleć. Kropka. 


Kiedy ktoś zestawia procedurę in vitro z „selekcją na rampie oświęcimskiej” i zarzuca zwolennikom stosowanie tej metody „zapraszanie Polaków do przedsionka piekieł”, to znaczy, że albo utracił kontakt z rzeczywistością, albo chce, by było o nim głośno w myśl zasady „nieważne co mówią, ważne by nie przekręcali nazwiska”. Możliwe zresztą, że prawdziwe są obie hipotezy, bo wzajemnie się one nie wykluczają. W każdym razie, sięgając po wariację tzw. argumentu ad Hitlerum, Braun może być traktowany poważnie co najwyżej przez swoich wyznawców.

Pozostało 80% artykułu
Komentarze
Jerzy Haszczyński: Zamach na Roberta Ficę. Upiorna symbolika po zabójstwie Jána Kuciaka
Komentarze
Artur Bartkiewicz: Jeśli jest wtorek, to Donald Tusk zestawia PiS z Rosją. Jaki ma cel?
Komentarze
Bogusław Chrabota: Nocny wpis Donalda Tuska. Dlaczego badanie wpływów Rosji jest niezbędne?
Komentarze
Michał Płociński: Zaraz się okaże, że ruscy agenci, którzy podpalili Marywilską, to politycy PiS
Komentarze
Michał Szułdrzyński: Czas totalnej kohabitacji, czyli dlaczego nie ma chemii między Tuskiem a Dudą