Trudno nie pochwalić ordynariusza bydgoskiego, Krzysztofa Włodarczyka, za taką decyzję. Zakaz upubliczniono co prawda dwa dni po awanturze, jaka w związku z wpisem ks. Kneblewskiego rozgorzała w Internecie, ale trudno byłoby oczekiwać od biskupa, by na bieżąco śledził aktywność swoich księży w mediach społecznościowych.
Czytaj więcej
– Jeżeli któryś z duchownych zobaczy siebie na ekranie i zmieni swoje życie, to jest dobry skutek – powiedział na antenie TVN24 były rzecznik Episkopatu ks. Józef Kloch. Ta opinia nie jest odosobniona. Księża w publicznych wypowiedziach wcale nie przypuszczają frontalnego ataku na film Wojtka Smarzowskiego.
Jeśli szukać tu jakiegoś problemu, to gdzie indziej. Ksiądz Kneblewski za sprawą swoich kontrowersyjnych wpisów nie raz był już przyczynkiem wielu debat. Dość tu wspomnieć jego przeróżne wypowiedzi negujące istnienie pandemii koronawirusa czy przyrównywanie pielęgniarek do diablic (było to w czasie Strajku Kobiet, a opiekujące się księdzem w szpitalu kobiety nosiły na ubraniach znaki Strajku).
Wówczas księdza Kneblewskiego biskup upomniał, zakazywał mu wypowiedzi, ale ksiądz i tak nic sobie z tego nie robił. Konsekwencji nie wyciągano. Można było wręcz odnieść wrażenie, że w Kościele obowiązują podwójne standardy, bo innym – znacznie mniej kontrowersyjnym księżom – wypowiedzi zabraniano. Ksiądz Kneblewski był zatem – podobnie zresztą jak ojciec Tadeusz Rydzyk – wyrazicielem myśli wielu duchownych i biskupów. I podobnie jak o. Rydzyk niewiele sobie z napomnień robił.