We wtorek odbyły się przyśpieszone wybory parlamentarne w dwóch niedużych krajach. Jeden jest naszym sojusznikiem w kluczowych sprawach bezpieczeństwa militarnego i energetycznego. Ale nim, Danią, prawie nikt się nie interesuje, emocje wzbudza Izrael. Nie mam wyjścia i ja. Muszę napisać o wyborach do Knesetu, a nie do Folketingetu (krótko zatem: wygrali, zwiększając liczbę mandatów, socjaldemokraci pod wodzą premier Mette Frederiksen – mało lewicowi w sprawach imigracyjnych). Muszę, choć to z Duńczykami nam po drodze w najważniejszych sprawach – wojny na Ukrainie i wzmacniania wspólnego zachodniego bloku antykremlowskiego.
Izrael w tych sprawach kluczy – nie uczestniczy w nakładaniu sankcji na Rosję, ani nie daje Ukraińcom broni, a na jej produkcji zna się jak mało kto. Co w sumie oznacza, że nie jest po stronie Zachodu. Tak było za dotychczasowego rządu, a za przyszłego może być jeszcze bardziej. Do przejęcia władzy szykuje się Beniamin Netanjahu. Z przerwami był premierem od 1996 r. – innej epoki w stosunkach międzynarodowych. W tej nowej, złej epoce, gdy Rosja nie skrywała już swoich imperialnych i kolonialnych planów, Netanjahu nawiązał z Kremlem bliskie stosunki w sprawach bezpieczeństwa (nawet trudno zliczyć jego spotkania z Putinem). Pozwala to Izraelczykom na ataki na cele związane z wrogim Iranem na terytorium sąsiedniej Syrii, której dyktator jest zależny od Moskwy.
Czytaj więcej
Tylko cud może powstrzymać Netanjahu przed objęciem stanowiska szefa koalicyjnego rządu, który zamierza zmienić charakter państwa żydowskiego.
To zrozumiałe, że Izrael dba o swoje bezpieczeństwo. Ale konsekwencją tego jest uzależnienie od Rosji, która grozi, że ukarze Izrael, gdyby zaangażował się po stronie Ukrainy. Gotowość do poniesienia kary zresztą raczej nie zależy od wyników wyborów do Knesetu. Tylko jeden minister kończącego urzędowanie rządu uznał, że jego kraj musi się opowiedzieć po stronie dobra, czyli Ukrainy. Ale on jest z coraz mniej znaczącej partii lewicowej, a – jak usłyszałem od zwolennika Netanjahu – jedynie liberalna lewica chce się jeszcze przypodobać Zachodowi.
Jeżeli się potwierdzi, że Netanjahu wróci na stanowisko premiera, to jego rząd będzie bardzo prawicowy, uzależniony od nacjonalistów i radykałów religijnych, niechętnych jakiejkolwiek palestyńskiej państwowości i wspierających rozwój żydowskiego osadnictwa na terenach okupowanych. Z poważną konsekwencją: jeszcze bardziej będziemy się musieli przyzwyczaić do tego, że okupacja jest normalnością. A skoro jest na Bliskim Wschodzie, to dlaczego nie może być na Ukrainie?