Rząd wymyślił perpetuum mobile. To maszyna, która działa sama, zżerając wszystko, co napotka po drodze. Inflacja. Karmiona pieniędzmi drukowanymi przez NBP, nienasycona rzuca się na ludzi, zabiera im dochody i ucieka z powrotem do prezesa Glapińskiego. A ten szykuje nową porcję przysmaków, żeby premier Morawiecki mógł karmić ją z ręki. Obieg zamknięty.
O co chodzi w zwalczaniu inflacji? O takie schłodzenie atmosfery, żeby maszyna zdechła z głodu. Dlatego recepty neoliberałów zakładają zdławienie zarobków, wycofanie pieniędzy z rynku i utratę siły nabywczej gospodarstw domowych. To Polska przećwiczyła na początku lat 90.
Czytaj więcej
Inflacja to tylko papierek lakmusowy. Biedniejemy. Właściwie wszystko sprowadza się do tego jednego słowa. To także sens większości ostrzeżeń przed inflacją.
Prezes PiS dobrze to pamięta, tak jak i niepokoje społeczne towarzyszące reformom stosowanym kiedyś w Chile przez „Chicago Boys”. On wie, że ludziom trzeba dać. Więc daje: kolejne uderzenia inflacji w pośpiechu rekompensowane są różnego rodzaju transferami, takim jak tzw. trzynastki czy czternastki dla emerytów, a także wakacje kredytowe. Ale dla tych, którzy mają prawdziwe kłopoty, te środki to kropla w morzu potrzeb. A dla tych, którzy są najbogatsi – niezauważalne kieszonkowe.
Pensje też zaczęły już topnieć. Bo przy kręcącej się spirali – wypłaty świadczeń i wynagrodzeń – nie mają szans dogonić inflacji. Efekt? Ci, którym pieniądze są najbardziej potrzebne, zaczynają ubożeć jeszcze bardziej. To oni płacą za politykę rządu. Czym się różni to od polityki znienawidzonych przez Jarosława Kaczyńskiego neoliberałów?