Aneta Gawrońska: Posłuchajmy banków, nie bierzmy drogich kredytów hipotecznych

Banki wyjątkowo surowo oceniają kandydatów na kredytobiorców. Godnych ich zaufania klientów jest coraz mniej. Ostrożność wydaje się jednak uzasadniona.

Publikacja: 09.06.2022 12:10

Obowiązujący od końca maja program „Mieszkanie bez wkładu własnego”, rok temu hucznie zapowiadany pr

Obowiązujący od końca maja program „Mieszkanie bez wkładu własnego”, rok temu hucznie zapowiadany przez rząd, w dzisiejszych warunkach okazuje się czystą groteską

Foto: AdobeStock

O kredyt na mieszkanie stara się dziś dwa razy mniej osób niż rok temu. Sprzedaż nieruchomości spada – i na rynku pierwotnym, i na rynku wtórnym. Z zakupu rezygnują nawet ci, którzy podpisali umowy przedwstępne. Jednych bank wystawił za drzwi, nie dając kredytu. Innych, którzy okazali się zdolni do zaciągnięcia pożyczki, przeraziła wysokość rat. Wzięli nogi za pas. Eksperci finansowi szacują, że kredytobiorca, który w październiku ubiegłego roku mógł dostać 400 tys. zł kredytu, dziś może liczyć na ok. 210 tys. Biorąc pod uwagę wciąż rosnące ceny mieszkań, o zakupie nieruchomości można raczej zapomnieć.

Malejąca zdolność kredytowa Polaków to efekt podwyżek stóp procentowych i wprowadzenia nowej rekomendacji KNF. Banki, oceniając możliwość spłaty kredytu przez potencjalnego kredytobiorcę, do obowiązującej stopy doliczają 5 pkt proc. To bufor bezpieczeństwa. Chcą mieć pewność, że klient będzie w stanie spłacać raty, nawet gdy mocno wzrosną. Tyle że jest to, mówiąc delikatnie, zaproszenie do wyjścia z rynku. Są tacy, którzy mówią o wilczym bilecie. Pośrednicy ironizują, że tak oto realizuje się polityka prorodzinna rządu: wspieranie młodych w zakupie pierwszej nieruchomości.

Czytaj więcej

Deweloperzy chcą poluzowania przy hipotekach

Obowiązujący od końca maja program „Mieszkanie bez wkładu własnego”, rok temu hucznie zapowiadany przez rząd, w dzisiejszych warunkach okazuje się czystą groteską. Banki nawet nie przygotowały oferty na kredyt „bez wkładu”. Kolejne papierowe prawo. Największym problemem nie jest dziś brak wkładu własnego, ale brak zdolności kredytowej.

Odblokować kredyty próbuje Polski Związek Firm Deweloperskich (PZFD). Apeluje do KNF o złagodzenie kryteriów oceny kredytobiorców. Bufor 5 pkt proc. to zdaniem związku przesadna ostrożność. Przy kredytach ze zmienną stopą wystarczyłyby 3 pkt proc., przy tych ze stopą okresowo stałą – góra 1 pkt. To rozruszałoby sparaliżowany rynek. Wróciliby ci, którzy zostali z niego wypchnięci.

Czy to dobry czas na łagodzenie polityki kredytowej? Wszystko dramatycznie drożeje, a szczyt inflacji dopiero przed nami. Ceny mieszkań są astronomiczne. To nie jest tak, że ten, kto dziś nie dostanie drogiego kredytu na drogie mieszkanie, przegrał życie. 5-proc. bufor ma chronić przed zadłużaniem się ponad miarę. Ta ostrożność wydaje się uzasadniona. Pożyczaniu na mieszkanie, zwłaszcza pierwsze, często towarzyszy euforia. Jak bank daje, to klient bierze. Byle kupić więcej metrów. Dodatkowy pokój. Na bardziej prestiżowym osiedlu. Jakoś się spłaci. To przecież bank ma wiedzieć, na ile mnie stać…

Nieostrożność bywa zgubna. Wszyscy znamy historie frankowiczów, czyli kredytobiorców zadłużających się we frankach szwajcarskich, bo taki kredyt pozwalał na więcej. Kiedy kurs franka poszybował, kredyt, który prezentował się jako tani, okazał się niespłacalny. Frankowicze płakali, że banki nie informowały o ryzyku. „Padliśmy ofiarą chciwych doradców kredytowych” – mówili.

Zaciąganie kredytu na mieszkanie nie jest obowiązkowe. Nie ma przymusu.

Niewypałem był też kredyt „Alicja” oferowany w latach 90. przez PKO BP. Po latach spłaty oczarowani „Alicją” klienci mieli do oddania więcej, niż pożyczyli. Banki, jak się wydaje, wreszcie odrobiły lekcję. Nie chcą kredytowych „ofiar” wśród klientów, którzy mogliby nie wytrzymać morderczych rat. Skąd pewność, że klient, który z miesiąca na miesiąc płaci coraz wyższe rachunki – za wszystko – byłby w stanie spłacać wysoki kredyt?

Stopy procentowe jeszcze wzrosną. Eksperci już nie pukają się w czoło, kiedy słyszą, że dojdą one do 10 proc. Branża bankowa czy finansowa, ta, która zarabia na kredytach, mówi, żebyśmy, byli ostrożni. Może warto posłuchać?

Zaciąganie kredytu na mieszkanie nie jest obowiązkowe. Nie ma przymusu. A kupowanie superdrogich mieszkań na superdrogi kredyt niekoniecznie jest dobrym pomysłem. Może lepiej poczekać na poprawę sytuacji. Inflacja wyhamuje. Cykl podwyżek stóp procentowych kiedyś się skończy. Ceny mieszkań nie będą wiecznie rosnąć. Bądźmy mądrzy przed szkodą.

O kredyt na mieszkanie stara się dziś dwa razy mniej osób niż rok temu. Sprzedaż nieruchomości spada – i na rynku pierwotnym, i na rynku wtórnym. Z zakupu rezygnują nawet ci, którzy podpisali umowy przedwstępne. Jednych bank wystawił za drzwi, nie dając kredytu. Innych, którzy okazali się zdolni do zaciągnięcia pożyczki, przeraziła wysokość rat. Wzięli nogi za pas. Eksperci finansowi szacują, że kredytobiorca, który w październiku ubiegłego roku mógł dostać 400 tys. zł kredytu, dziś może liczyć na ok. 210 tys. Biorąc pod uwagę wciąż rosnące ceny mieszkań, o zakupie nieruchomości można raczej zapomnieć.

Pozostało 85% artykułu
Komentarze
Jędrzej Bielecki: Emmanuel Macron wskazuje nowego premiera Francji. I zarazem traci inicjatywę
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Komentarze
Michał Szułdrzyński: Rafał, pardon maj frencz!
Komentarze
Michał Szułdrzyński: Rok rządu Tuska. Normalność spowszedniała, polaryzacja największym wyzwaniem
Komentarze
Jacek Nizinkiewicz: Rok rządów Tuska na 3+. Dlaczego nie jest lepiej?
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Komentarze
Bogusław Chrabota: O dotacji dla PiS rozstrzygną nie sędziowie SN, a polityka