Jarosław Kaczyński osobiście stanął na czele smoleńskiej ofensywy. W serii wywiadów od kilkunastu dni stopniował napięcie, by wreszcie w rocznicę, 10 kwietnia, postawić kropkę nad i głosząc, że to był zamach, a przyczyną katastrofy tupolewa były dwie eksplozje. Ale i to chyba nie wystarczyło, bo udzielił we środę jeszcze jednego wywiadu PAP, gdyż po publikacji raportu Antoniego Macierewicza opinia publiczna miała prawo do rozczarowania, ponieważ żadnych nowych „dowodów” w nim nie przedstawiono. Zapowiedział, że jeszcze wiele rzeczy jest do pokazania.
Czytaj więcej
- Raport zawiera jednoznaczną odpowiedź, analizę oraz wyniki naszych długotrwałych i niesłychanie trudnych prac - powiedział przewodniczący podkomisji smoleńskiej. - Przyczyną techniczną dramatu smoleńskiego były przynajmniej dwie eksplozje, które zniszczyły ten samolot - wskazał Antoni Macierewicz.
Jest wiele hipotez tłumaczących dlaczego prezes PiS osobiście angażuje się w tę sprawę. Na pewno wpływ na to ma sytuacja wewnątrz obozu władzy – wojna sprawia, że pierwsze skrzypce gra dziś prezydent i premier, to oni spotykają się ze światowymi przywódcami, prezes zaś pozostaje w cieniu.
Ale warto też zwrócić uwagę na to, że cała narracja o zamachu ma też jeden cel: ukończenie pomnika Lecha Kaczyńskiego. Mówiąc brutalnie: zamach zorganizowany przez Władimira Putina to śmierć, która ma znacznie większe znaczenie symboliczne, niż w przypadku tragicznego zdarzenia komunikacyjnego. Dlatego też Jarosław Kaczyński przyznaje, że od wielu lat ma wewnętrzne przekonanie, że to był jednak zamach. Bo śmierć jego brata w zamachu przydaje większej wagi jego życiu.