W tej grze już nie chodzi o racje, które starły się w tzw. projekcie lex Czarnek: polityczny nadzór resortu kontra szkoła i rodzice z prawem do autonomicznych decyzji dotyczących zajęć dodatkowych. Tu chodzi o prawo partii rządzącej do uchwalania najbardziej nawet szkodliwych projektów tylko z tego powodu, że wciąż dysponuje większością. Sejmowa euforia po przegłosowaniu weta Senatu nie wynikała przecież z powszechnej miłości w PiS do ministra edukacji i nauki. To była radość z kolejnej udanej próby utrzymania władzy.

Czytaj więcej

Lex Czarnek. Czas decyzji w Pałacu Prezydenckim

Projekty ideologiczne, wypływające z samego środka partii rządzącej, to pociski wymierzone w opozycję, która sfrustrowana niemożnością ich odrzucenia ma tracić spokój i wiarę we własne siły. Takich projektów jest ostatnio mniej, bo też i większość stała się problematyczna. Nie ma jej przede wszystkim w sporze o Izbę Dyscyplinarną i Krajowy Plan Odbudowy. Ale lex Czarnek nikogo w PiS i Solidarnej Polsce nie bulwersuje, nadaje się więc świetnie do przeprowadzenia pokazowego procesu walki z imposybilizmem. Tym bardziej że Konfederacja też zachowuje w tej sprawie pozytywny dystans.

Minister Czarnek zbudował sobie w PiS niezłą pozycję, bo manifestuje siłę, ma własne pomysły i stara się nie wtrącać w sprawy dotyczące Unii Europejskiej czy Polskiego Ładu. W skłóconej i mało zjednoczonej prawicy stał się punktem odniesienia dla poszukujących sprawczości. Tej pozycji zagrozić teraz może tylko jedna osoba – prezydent Andrzej Duda. Na pewno zdaje on sobie doskonale sprawę, że podejmując decyzję, nie wypowie się tylko na temat systemu szkolnego. Gdyby tak miało być, weto byłoby przesądzone, tym bardziej że prezydent chętnie wysłuchuje racji przeciwników lex Czarnek, do których można też raczej zaliczyć pierwszą damę. Wetując lub podpisując tę ustawę, prezydent wypowie się o sprawowaniu władzy przez własną niegdyś partię.