Publikacja uzasadnienia wyroku Trybunału Konstytucyjnego z 22 października ubiegłego roku jest kolejnym aktem politycznego dramatu, jaki rozgrywa się w Polsce od trzech miesięcy. Politycznego, bo trudno mieć jakiekolwiek wątpliwości, że osobą, która ponosi odpowiedzialność za tę sytuację, jest Jarosław Kaczyński. Nie twierdzę, że to on dyktował sędziom TK argumenty, których mają użyć w swym uzasadnieniu, ale że to on jest kreatorem obecnego systemu politycznego i prawnego, w którym doszło do wyroku TK.

Nie przez przypadek poprzednia skarga posłów dotycząca ustawy antyaborcyjnej nie została rozpatrzona aż do końca kadencji, w efekcie czego trafiła do kosza. Nie przez przypadek po wakacjach Trybunał dostał zielone światło, by nową skargą się zająć. Również czysto polityczna była decyzja, by nie publikować wyroku, zasłaniając się oczekiwaniem na pisemne uzasadnienie. Tym bardziej że – jak zauważa w swym zdaniu odrębnym sędzia Leon Kieres – posłowie, którzy zaskarżyli przepisy ustawy antyaborcyjnej, zrzucili na Trybunał odpowiedzialność za proces stanowienia prawa. Wszak kilkakrotnie w Sejmie głosowano nad przepisami zaostrzającymi ustawę antyaborcyjną i nigdy nie uzyskały one większości. W tej sytuacji skarga do TK miała na celu doprowadzenie do zmiany, której nie chciał podjąć się Sejm – a to on zgodnie z konstytucją stanowi prawo w Polsce.

Dlaczego obóz władzy czekał trzy miesiące na publikację wyroku, gdy przepisy mówią o tym, że ma się to stać niezwłocznie? Co zyskał w tym czasie? Czy dziś chodzi o to, by znowu ożywić protesty uliczne, które przetoczyły się przez Polskę późną jesienią? PiS doskonale czuje się w sytuacjach domowej wojny, gdy jest wróg, którego można piętnować. Ogólnopolski Strajk Kobiet wezwał już do wyjścia na ulice, manifestanci z Martą Lempart na czele znów zetrą się z policją, znów pojawią się silne i złe emocje. Prezes Kaczyński musi mieć wroga, musi dzielić, budować mury i kopać rowy między Polakami. To jego polityczna metoda – dał temu zresztą wyraz, wykorzystując mszę w przededniu rocznicy śmierci swej matki.

W sytuacji, gdy potrzeba nam narodowej zgody i współdziałania przy akcji szczepień, bo od tego zależy nie tylko przyszłość naszej gospodarki, ale też przetrwanie narodu, to działanie wysoce nieodpowiedzialne. I cyniczne. Zdumiewa zapał do tego, by czynić spektakl z walki o życie Polaka w Plymouth, gdy w ostatnim roku w Polsce zmarło o 75 tys. osób więcej niż zwykle z powodu zapaści systemu opieki zdrowotnej wywołanej pandemią. Ale łatwiej jest urządzać akcje wręczania nieświadomemu Polakowi paszportu dyplomatycznego, niż zreformować państwo, by było w stanie ratować życie tysięcy obywateli. Dziś akcja szczepień to kwestia życia lub śmierci kolejnych tysięcy osób. Zamiast zgody PiS znów funduje nam wojnę.

I nie ma tu znaczenia moralna ocena aborcji. W ogóle nie o to w obecnym sporze chodzi. To nie jest spór cywilizacji chrześcijańskiej z antychrześcijańską, świata wartości ze światem antywartości. Cywilizacji chrześcijańskiej nie zbuduje się na przerażającym cynizmie i przekuwaniu religii w narzędzie politycznej wojny, bo zły krzew nie może rodzić dobrych owoców. Kilka dni temu Jacek Kurski narzekał, że idą złe czasy „dla ludzi kochających ojczyznę, Pana Boga i wolność". Trzeba przyznać mu rację. Największym zagrożeniem dla tych ludzi jest cynizm PiS.