Dotychczas była ona narzędziem europejskiej solidarności. Solidarności rozumianej jako znacznie więcej niż pomoc dla biedniejszych regionów. Solidarność była raczej inwestycją w przyszłość. Jednym z uzasadnień spójności była wszak idea wspólnego rynku. Z autostrad budowanych w Polsce korzystać mogą przecież przedsiębiorcy z całej Europy i wozić nimi swoje towary. Dzięki temu zmniejszały się różnice między najbiedniejszymi a najbogatszymi regionami Wspólnoty, ale nie wyłącznie z zamiłowania do egalitaryzmu, ale z przekonania, że wspólny rynek ma większy sens wtedy, gdy różnice są mniejsze. A infrastruktura służy wszystkim – bez względu na to, czy to mosty, drogi, szlaki kolejowe, porty lotnicze czy morskie.
Komisja Europejska proponuje jednak taką modyfikację w sposobie przyznawania funduszy strukturalnych, że pojęcie spójności traci swoje znaczenie. To nie nierówności PKB będą teraz głównym uzasadnieniem przyznawania unijnych funduszy, teraz staną się one środkiem rozwiązywania problemów społecznych, politycznych czy gospodarczych. Zatem to nie biedniejsze rejony będą mogły liczyć na pieniądze z UE, ale na przykład te, gdzie jest więcej imigrantów, gdzie zamknięto wielki zakład pracy i zapanowało większe bezrobocie. W efekcie dość jasne i obiektywne kryteria, na podstawie których rozdzielane były dotąd środki z funduszu spójności, zastąpione zostaną znacznie mniej transparentnymi, bardziej uznaniowymi kryteriami społecznymi czy wręcz politycznymi. To zaś oznacza zupełną zmianę w rozumieniu europejskiej solidarności, na której ufundowana została Unia.
Pytanie, czy tak istotna zmiana w filozofii działania Wspólnoty powinna być wprowadzana tylnymi drzwiami, niejako przy okazji rozdzielania unijnych środków, i czy nie powinna w tej sprawie odbyć się poważniejsza debata.