I choć zdążyliśmy się już przyzwyczaić do tego, że PiS traktuje opozycję jako zbędny balast utrudniający jej działanie, to jednak wyznaczenie opozycji przez posła Stanisława Piotrowicza 30 sekund na wypowiedź podczas dyskusji w komisji to niechlubny rekord. Ale w sumie trudno się dziwić, wszak tego, jak traktuje się opozycję, poseł Piotrowicz uczył się zapewne, pracując w stanie wojennym w prokuraturze i jako członek egzekutywy PZPR.
To jednak zupełna farsa, że niecały tydzień po uroczystych mszach, zgromadzeniach narodowych, okolicznościowych przemowach z okazji 550 lat polskiego parlamentaryzmu, PiS dobija go, uniemożliwiając wręcz debatę nad sprawami Rzeczypospolitej. Chyba że uznamy za nią nazwanie przez prof. Krystynę Pawłowicz posłów opozycji „bydłem".
Czytaj także: Siłowa zmiana prawa
Zamiast debaty mieliśmy więc typową sejmową awanturę. A rozwiązania prawne, które PiS chce wprowadzić, są naprawdę fundamentalne, stanowią one bowiem domknięcie zmian umożliwiających podporządkowanie sądownictwa władzy wykonawczej. Możliwość manipulowania składem sądu po jego wyznaczeniu to z kolei obejście zgłoszonego przez sam PiS rok temu pomysłu na losowanie składów, które miało zapewnić niezależność sądów. Zwieńczeniem całości jest uproszczenie procedur wyboru sędziów Sądu Najwyższego i pierwszego prezesa tego sądu. Nie zwracając już uwagi na Komisję Europejską, z którą początkowo partia rządząca chciała się porozumieć, PiS postanowił iść na całość za wszelką cenę.
Nawet jeśli Trybunał Sprawiedliwości UE chciałby się zająć oceną ustawy o Sądzie Najwyższym, przepchnięte zmiany pomogą PiS dokończyć personalne czystki w SN, w tym wybór nowych sędziów, łącznie z nowym pierwszym prezesem. W ten sposób bez względu na opinię Trybunału przejęcie SN stanie się faktem.