W tym samym czasie przebywający w Hawanie prezydent Brazylii Luiz Inacio Lula da Silva rozmawiał ze wspomnianymi braćmi Castro o milionowych kredytach i inwestycjach brazylijskich firm w kubańską gospodarkę.

Lula, dawny związkowiec, bywa nazywany brazylijskim Wałęsą, gdyż podobnie jak przywódca "Solidarności" walczył z wojskowym reżimem łamiącym prawa człowieka. Tyle że tamta dyktatura była prawicowa, a ta dzisiejsza, kubańska, nie jest przecież żadną dyktaturą, lecz zaledwie nieznacznym odstępstwem od romantycznego, lewicowego ideału sprzed pół wieku.

Między innymi dzięki takim ludziom jak Lula kubańscy komuniści jeszcze przez jakiś czas pozostaną u władzy. Nie traćmy jednak nadziei. Prędzej czy później Kuba stanie się demokratycznym państwem prawa, więźniowie polityczni zostaną uwolnieni, odbędą się wolne wybory, pojawi się niezależna prasa. Fidel Castro doczeka się wreszcie rzetelnego filmu dokumentalnego na temat swoich zbrodni, choć zostanie on szybko zdjęty z anteny publicznej telewizji. Z kolei Raul Castro i jego wnuczka udzielą wzruszającego wywiadu pewnemu kolorowemu tygodnikowi. Znajdą się oczywiście tacy, którzy będą chcieli rozliczać zbrodnie, karać oprawców z kubańskiej bezpieki i grzebać w teczkach, ale największe media zrobią z nich szybko wariatów, zohydzą i wypchną na margines życia społecznego.

Potomkowie braci Castro będą w spokoju popijać rum na słynnym hawańskim Maleconie. A potomkowie Orlanda Zapaty będą im ten rum podawać.

Skomentuj na [link=http://blog.rp.pl/magierowski/2010/02/25/smierc-murarza/]blog.rp.pl/magierowski[/link]