Od kilku lat jesteśmy jednak bombardowani teoriami, które – w największym uproszczeniu – sprowadzają się do tezy: nieważne, w jakiej rodzinie dziecko się wychowuje, ważne, żeby było kochane. Nie jest zatem ważne, czy wychowują je dwie panie, czy dwóch panów, nieważne, czy są oni w stanie przekazać mu prawidłowe wzorce (bo cóż to zresztą współcześnie znaczy...), nieważne wreszcie, czy potrafią zapewnić mu bezpieczny i stabilny dom. Ważne, że tego pragną. Anna K. też pragnie wychowywać swoją czteroletnią córkę. I jej pragnienie jest zapewne szczere. Wrocławski sąd postanowił jednak ograniczyć kobiecie władzę rodzicielską i przekazać dziewczynkę babci. Stwierdził, że 23-letnia matka wykazuje "pewną niedojrzałość emocjonalną". Babcia natomiast "prawidłowo opiekuje się dzieckiem i wypełnia funkcje rodziny zastępczej".

Pewnie podobnych wyroków tylko wczoraj wydano w polskich sądach kilkadziesiąt. Dlaczego akurat ten wzbudził powszechne zainteresowanie? Bo matka dziewczynki jest lesbijką i związała się z kobietą. Dla środowisk walczących o tolerancję – wymarzona bohaterka batalii o akceptację dla rodzin alternatywnych.

Szczęśliwie większość Polaków nie podziela entuzjazmu dla tego typu eksperymentów. Szczęśliwie nie podzielił go też wrocławski sąd, który dobro dziecka postawił ponad ideologię.

Skomentuj na blog.rp.pl