Do wtorku wieczorem obowiązywała wersja, że te archiwa to szambo, w które przyzwoici ludzie nie zaglądają, brudne ubeckie świstki, których nie wolno traktować niczym prawdy objawionej, bo wszystko, co tam jest napisane, zostało sfałszowane. Albowiem wedle wiedzy obowiązującej do wtorku wieczorem szeregowi esbecy wypełniali teczki fikcyjnymi donosami fikcyjnych konfidentów, żeby wyłudzać od swych przełożonych premie.

Od środy rano wiemy już, że donos konfidenta wsparty opinią prowadzącego go esbeka może, owszem, być prawdą objawioną. Wystarczy tylko, żeby konfident z esbekiem wyrazili opinię, która dziś akurat jest opinią odpowiednią. W takiej sytuacji nie ma już żadnych wątpliwości, nawet tak narzucających się, jak pytanie, jaką właściwie wagę miała dla SB opinia funkcjonariusza tej rangi, o prostym kapusiu nie wspominając. A jeśli ktoś mimo wszystko takie wątpliwości ma, powinno mu wystarczyć jednoznaczne rozstrzygnięcie sprawy przez autorytet, czyli panią Hannę Lis (nie matura, chce się sparafrazować, lecz oglądalność, czyni dziś ekspertem).

Nie piszę o tym, by po raz kolejny wytykać salonowi podwójne standardy, bo to oczywiste, ale po to, by wyrazić satysfakcję. Publiczne przyznanie, że dokumenty archiwalne mogą być pomocne w ustalaniu faktów z przeszłości, oznacza, jak rozumiem, że z etapu tupania, grożenia biciem po twarzy i odmawiania prawa głosu przeszliśmy jednak do etapu dyskusji.

Teraz możemy wziąć dokument przedstawiony przez Wałęsę, a także te kilkaset stron innych dokumentów zebranych przez Cenckiewicza i Gontarczyka, i zacząć rozmawiać jak ludzie. Od czego należało zacząć.

Skomentuj na [link=http://blog.rp.pl/ziemkiewicz/2008/06/08/rozmawiac-po-ludzku/]blog.rp.pl/ziemkiewicz[/mail]