Na pierwszy rzut oka kilka pomysłów zawartych w ujawnionym projekcie tez ustawy medialnej wydaje się wartych rozważenia. Np. propozycja powołania Funduszu Zadań Publicznych (FZP), który nie tylko udzielałby licencji na produkcję programów misyjnych nadawcom publicznym (TVP i PR), ale też mógłby ich udzielać nadawcom prywatnym. W razie niespełnienia warunków licencji mogłaby być na nich nakładana kara zwrotu pieniędzy z FZP.
Wystarczy jednak drugi rzut oka, by sobie wyobrazić, dokąd mogłoby to nas zaprowadzić, zważywszy, że FZP miałaby – zgodnie z projektem – kierować rada powiernicza składająca się z "osób powoływanych przez Sejm spośród osób o wybitnej wiedzy z zakresu finansów publicznych".
Otóż w rękach polityków – za pośrednictwem owych "osób powoływanych przez Sejm" i członków KRRiT – znalazłaby się już nie tylko władza nad mediami publicznymi, ale – w jakiejś mierze – również nad tymi prywatnymi, które ubiegałyby się o licencje i związane z nimi pieniądze. A ubiegałyby się najpewniej niemal wszystkie.
Skomentuj na blog.rp.pl/gabryel