I tak w ramach niewywierania nacisku posłowie rządzącej partii, która decyduje o budżecie na przyszły rok, dawali do zrozumienia, że Instytut Pamięci Narodowej dostanie mniej pieniędzy.
Wprawdzie trudno politykom PO przebić w niewywieraniu nacisków Stefana Niesiołowskiego, który onegdaj powiedział, iż instytut uległ gruntownej degeneracji, stał się niepotrzebny i należy go zlikwidować. Ale niektórzy starają się mu dorównać. Jak to zrobić, pokazał sam marszałek Sejmu Bronisław Komorowski.
Dostrzegł on, że IPN “podlega pewnemu politycznemu przechyłowi na jedną burtę”. Na tym jednak marszałek nie poprzestał. Nie wystarczy bowiem zauważyć problemu, trzeba też wskazać jego przyczynę. A jest nią “grupa historyków-radykałów albo trochę takich popłuczyn po endecji”. Piękna to fraza, nawiązująca stylem i głębią do lat 50. XX wieku, kiedy to z popłuczynami radzono sobie lepiej niż teraz, po prostu spuszczając je do ścieków. Szkoda wprawdzie, że druga osoba w państwie nie raczyła była uściślić, kim są owe “takie trochę popłuczyny”, ale wierzę, że marszałek nie pozostawi nas w nieświadomości. Na razie nie mówi, bo szanuje widać swobodę badań naukowych i ceni sobie niezależność historyków. Podobnie jak jego koledzy z klubu wypowiada się jako obywatel, zewnętrzny obserwator, wygłasza jedynie opinię.
O naciskach na IPN mowy zatem nie ma, o czym skwapliwie instytut sam zapewnił. Teraz trzeba tylko zmienić sens słowa. A jak się nie uda, to usunąć “nacisk” ze słownika.