[b][link=http://blog.rp.pl/ziemkiewicz/2009/02/22/ple-ple-ple/]skomentuj na blogu[/link][/b]
Ta wypowiedź premiera zresztą najwyraźniej sprowokowała jednego z potężnych spekulantów - bank Goldman Sachs – do publicznego przyznania, że spekulował naszą walutą, że wskutek tego jest ona przeszacowana, mówiąc prosto, że każdego Polaka pozbawił parunastu procent jego dochodów. Oczywiście nie zaproponował zwrotu tych pieniędzy, ale oznajmił, że już się nachapał wystarczająco i ze spekulowaniem złotym kończy.
Takiego nawrócenia również chyba nie zdarzyło się światu oglądać, odkąd istnieją banki i papiery, którymi można spekulować. Oświadczenie to musiało rozrzewnić Sławomira Nowaka, szefa gabinetu premiera, który z kolei wypalił ze szczerością po prostu rozbrajającą, że jeśli rząd nie zdoła w tym roku pożyczyć kolejnych 150 miliardów złotych, to państwo zbankrutuje.
Ciekawe, czy kiedy pan Nowak ubiegał się o kredyt prywatnie, dla siebie (ten, co to obiecał go teraz przewalutować – a co tam, kto niby sprawdzi?), to też zaczął rozmowę w banku od szczerego wyznania, że jest spłukany do czysta, ma nóż na gardle i zaakceptuje każde warunki i każde oprocentowanie?
Wszystko to powinno mieć jakieś następstwa, ale nie ma, bo – zdaje się – coraz bardziej powszechne jest przekonanie, że to, co oznajmia się mediom, nawet gdy czynią to osoby z jakichś powodów znaczące, po prostu nie ma najmniejszego znaczenia. Dziesięć lat temu wyszydzano oszołomów twierdzących, że złoty jest za mocny, pięć lat temu dowodzono, że osłabienie go rozrusza gospodarkę, dziś znowu mocny złoty jest be... Kto by na to zważał?