Dlatego chyba na nic zdadzą się namowy jej wielbicieli, choćby Katarzyny Kolendy-Zaleskiej z TVN 24, która z drżeniem głosu mówiła, że prezydentowa jest upragnioną szansą na coś nowego w polskiej polityce. Wprawdzie to "nowe" obserwowaliśmy dziesięć lat, a jego zwieńczeniem była afera Rywina, ale można zrozumieć nostalgię za tymi pięknymi czasami. Maluczkich nie gorszyły wówczas swary na górze, możni III RP się dogadywali i wystarczyło dla wszystkich.
Warto się jednak pochylić nad przypływem politycznej sympatii Polaków do prezydentowej, choć wyciąganie z tego wniosku o jej prezydenckich szansach jest, delikatnie rzecz biorąc, nieporozumieniem. Przypomnijmy: PO do władzy szła pod hasłem postpolityki. Polityka, czyli wpisanie naszych losów w kontekst obywatelskiej wspólnoty, została uznana za przestarzałe i – co więcej – skażone podejście do spraw ludzkich. Państwo potraktowane zostało jako rodzaj przedsiębiorstwa, którego zarządzanie należy oddać specjalistom, a ich działaniom nie przeszkadzać.
Postawa ta wynika dodatkowo z uznania, że funkcjonować muszą oni w ramach europejskiego konsorcjum, którego komplikacji zupełnie nie jesteśmy w stanie pojąć. Dlatego przekazane zostało ono jeszcze wyższej klasy profesjonalistom. Nasi krajowi – a więc siłą rzeczy gorsi – nie powinni im przeszkadzać. Nie powinni też psuć dobrej zabawy Polakom i generalnie robić dobre wrażenie.
Polityczne problemy, których nie ma, wyłażą jednak co rusz. Głównie z powodu złej woli opozycji i prezydenta, ale – jakkolwiek by było – zamiast harmonii mamy konflikt. I kryzys. A obywatelom obiecywano coś innego. Nic dziwnego, że zaczynają się rozglądać za kimś miłym, kto obieca dobrobyt i święty spokój. Kwaśniewska jest światową kobietą, Olechowski postawnym mężczyzną – wybór trudny, ale z pewnością postpolityczny.
Skomentuj na [link=http://blog.rp.pl/wildstein/2009/07/13/jak-po-jolante-k-zrodzila/]blog.rp.pl/wildstein[/link]