Marek Dochnal idzie do więzienia, Marek Dochnal wychodzi z więzienia, Marek Dochnal ma stawiane nowe zarzuty, Markowi Dochnalowi umarza się wcześniejsze zarzuty ? lata lecą, i nic z tego wszystkiego nie wynika. Oczywiście sprawy Marka Dochnala używam tu jako retorycznej figury pars pro toto. Poza prowincjonalną w gruncie rzeczy i odpryskową aferą starachowicką, której główni uczestnicy dostali symboliczne wyroki i natychmiast zostali ułaskawieni przez prezydenta Kwaśniewskiego, żaden ze skandali, które swego czasu dostarczały przełomowych niusów na pierwsze strony gazet, ożywiały społeczne emocje i w ten sposób przyczyniały się do przeorganizowania polskiej sceny politycznej, nie doczekał się zakończenia. Wszystko powolutku, niepostrzeżenie pełznie ku przedawnieniu i umorzeniu.
Jeśli przyjrzeć się dokładniej ? a dobrym przykładem może być mafia paliwowa, akurat ta grupa społeczna, której najmocniej okazano zapowiadaną przez Donalda Tuska miłość ? odbywa się ten proces w drodze erozji, powolnego gubienia w szczegółach, rozmywania w formalnościach, wikłania w duperelach. Zasiewanie i mnożenie wątpliwości, które w normalnym świecie jest robotą adwokata, u nas stało się wytyczną działania prokuratorów. Najpierw latami gromadzi się mnóstwo danych, niekiedy mających się do sprawy tak luźno, jak zeznania kilku tysięcy prostych gdańszczan poszkodowanych w roku 1970 do ustalania, kto wydał wtedy zbrodnicze rozkazy (ten akurat przykład obstrukcji pochodzi nie z prokuratury, tylko z sądu) a potem ? tak jak z istotnym fragmentem śledztwa paliwowego ? sprowadza się prokuratora z Pleszewa, który nigdy w życiu się podobnymi sprawami nie zajmował, a ten w kilka tygodni czyta dziesiątki tysięcy stron zapisów przepływów finansowych, opinii biegłych etc. i wydaje decyzję o umorzeniu. W USA wymyślono instytucję prokuratora specjalnego do prowadzenia jakiejś sprawy ? a u nas, proszę bardzo, rodzi się instytucja prokuratora specjalnego do umarzania.
I potem nie dojdziesz za diabła, kto gdzie zawalił, kto sprawił, że „rozwojowe śledztwo” ugrzęzło, kto je właściwie wszczął i kto umorzył. Maszyneria prokuratorska huczy na wysokich obrotach, drży z wysiłku, męczy się i ku pożytkowi mediów oraz kolejnych władz produkuje niusy, ale tak, żeby po jakimś czasie zawsze okazywało się z nich nic nie wynikać.
Mówi się o „dyspozycyjności” prokuratorów, ale nie wspomina się, że to dyspozycyjność szczególna. Podobna opisanej przez Wojnowicza w „Żołnierzu Czonkinie” zasadzie przeżycia w Armii Czerwonej: grunt, to jak najszybciej gromko krzyknąć „tak jest!”, a potem sza, poczekajmy, się zobaczy. Dyspozycyjność prokuratur jest krótkoterminowa ? proszę bardzo, aresztować, przesłuchać, postawić zarzut, żeby był „breaking news”. Nadać bieg. Możliwie jak najwolniejszy.
Myślę sobie ? najbardziej nawet dyspozycyjny prokurator nie może nie wiedzieć, że, jak to przodkowie nasi mówili, „dłużej klasztora, niż przeora”. Dyspozycyjnym trzeba być, bo przełożony to przełożony. Ale nie za bardzo, nie do końca, bo przecież przełożeni się zmieniają. I przełożonym następnym może się stać ten, na którego właśnie zbierało się haki na polecenie przełożonego poprzedniego. Ale i wtedy nie ma co być nadgorliwym, bo karuzela kiedyś się obróci znowu. Jeśli nowy przełożony jest w gorącej wodzie kąpany, to mu się oczywiście nie powie „nie”, tylko naznosi akt, pokaże że tuż-tuż, że zaraz, jak najbardziej tylko są jeszcze pewne niezbędne szczegóły, i tak dalej, aż się zmieni albo zapomni.