[b][link=http://blog.rp.pl/gillert/2009/09/28/czy-rosja-pomoze-ameryce-w-sprawie-iranu/]skomentuj na blogu[/link][/b]
Przed zbliżającymi się negocjacjami członków Rady Bezpieczeństwa ONZ i Niemiec z Iranem rząd ajatollahów postanowił sięgnąć do metod rakietowej dyplomacji sprawdzonych przez drogiego przywódcę Korei Północnej Kim Dzong Ila: masz coś do załatwienia z Waszyngtonem, to dźgnij go w bok.
Teheran wychodzi ze słusznego założenia, że do rozmów w sprawie jego programu nuklearnego należy przystępować z pozycji siły, tak by zwiększyć sobie pole manewru. Stąd kolejne testy rakiet i kolejne buńczuczne deklaracje o "suwerennym prawie do atomu". Zresztą sprytni Irańczycy już sam fakt przystąpienia do negocjacji przedstawili jako ustępstwo ze swojej strony.
Kluczowe znaczenie w tej rozgrywce będzie mieć oczywiście Rosja. Bez jej pomocy nie da się wprowadzić skutecznych sankcji, którymi straszą Amerykanie. Nawet całkowita blokada morska Iranu nie da niczego, jeśli Rosja będzie słać dostawy lądem.
Tylko dlaczego właściwie Moskwa ma pomagać Amerykanom w tłamszeniu Iranu akurat teraz? Obama położył już na stole kartę w postaci "starej" tarczy w Polsce, decydując się na odleglejszą w czasie realizację nowego systemu. Ten problem Rosjanie mają więc, przynajmniej na razie, z głowy. Irański program nuklearny może ich niepokoić, ale znacznie ważniejsze jest dla Kremla to, by Ameryka wciąż uwiązana była w bliskowschodnim grzęzawisku, co odwraca jej uwagę od Europy.