Niewiele to jednak więcej, niż SLD miał rok temu wyborów do Parlamentu Europejskiego. O ile przeto dla Napieralskiego to zwycięstwo, bo dzięki temu nie dość, że przetrwa, to jeszcze oczyści partię z wrogów jawnych i ukrytych, o tyle dla lewicy to nie przełom.
Ledwo jednak minęło kilka dni, a okazuje się, że lider SLD cieszy się większym zaufaniem Polaków niż... Donald Tusk. Czy sukcesy Napieralskiego to efekt chwilowego rozchwiania nastrojów?
Napieralski ma na pewno kilka atutów. Pierwszy i banalny to nuda. Polscy wyborcy są znużeni ciągłą walką PiS z Platformą, Jarosława Kaczyńskiego z Bronisławem Komorowskim i Donaldem Tuskiem. Szukają zatem czegoś nowego.
Po drugie sądzę, że znacznemu osłabieniu uległy dotychczasowe bariery uniemożliwiające odrodzenie SLD. Coraz mniejsze znaczenie mają jej komunistyczne korzenie. Sam Grzegorz Napieralski, tak jak Bartosz Arłukowicz, nie należał do PZPR. Dla wyborców okres PRL albo nie ma znaczenia, albo budzi pewną nostalgię.
Skutecznej dekonstrukcji dokonał tu Jarosław Kaczyński. Odrzucając pojęcie „postkomunizm”, dowartościowując Józefa Oleksego, chwaląc Edwarda Gierka, podważył sens antykomunizmu. Na dodatek nie wydaje się, by Napieralski zamierzał umierać w obronie honoru dawnych towarzyszy.