Tadeusz Cymański komentując sprawę Kujdy w „Kawie na ławę” podkreślał, że żadne inne środowisko nie zrobiło więcej dla ujawnienia byłych TW i lustracji w Polsce, niż obóz Zjednoczonej Prawicy, co niejako ma być okolicznością łagodzącą w sytuacji, gdy bliski współpracownik Jarosława Kaczyńskiego – jak wynika z materiałów znajdujących się w IPN – mógł być tajnym współpracownikiem SB (mógł – bo sprawę ostatecznie musi rozstrzygnąć sąd; Kujda ma wystąpić z wnioskiem o tzw. autolustrację). Cymański – wzorem Mazurek - nie dodał jednak, że żadne inne środowisko nie zrobiło tak wiele dla stygmatyzacji osób uwikłanych, mniej lub bardziej, we współpracę z SB w latach PRL-u.
Nie chodzi bowiem o to – wbrew temu co mówił również w TVN24 Kamil Bortniczuk z Porozumienia – by teraz ukazywać Jarosława Kaczyńskiego jako człowieka uwikłanego w postkomunizm, bo byłoby to oczywiście sporym nadużyciem. Problem w tym, że dotychczas ekstrapolacji w takich sytuacjach dokonywało środowisko Zjednoczonej Prawicy – czego najbardziej jaskrawym przykładem jest sprawa Lecha Wałęsy. Mimo że nie ma żadnych dokumentów wskazujących na to, by Wałęsa po 1976 roku współpracował z SB, ani by w latach 1970-1976 był dla SB jakimś bardzo ważnym współpracownikiem, to jednak sam fakt, iż są dokumenty świadczące o jego współpracy wystarczał osobom ze środowiska PiS, by dyskredytować wszystko czego Wałęsa dokonał później.
A skoro tak, to – aby być konsekwentnym – dziś należałoby spytać czy fakt, iż Kujda wiąże się ze środowiskiem PC na początku lat 90-tych wskazuje, na to, że i w przypadku PC „inni szatani byli tam czynni”? I co to za inkwizytorzy, w których szeregach – i to na niepoślednich stanowiskach - były osoby same kwalifikujące się do palenia na symbolicznym stosie moralnego potępienia? Bo jeśli dziś linia obrony ma być taka, że Kujda może i trochę współpracował, ale było mu z tego powodu przykro, to znaczy, że cały dotychczasowy absolutyzm moralny PiS w tej kwestii był mocno fasadowy.
Kiedy Kaczyński mówi dziś w rozmowie z PAP, że Kujda „prawdopodobnie był agentem pięciorzędnym, przy czym tak naprawdę współpraca trwała kilkanaście miesięcy”, czyli dokonuje – jakby nie patrzeć – relatywizacji uwikłania w ciemne strony PRL (nawet jeśli za chwilę dodaje, że to, iż Kujda „wskoczył w esbeckie szambo (…)jest bardzo wielkim grzechem”), to już nie jest to biblijno-herbertowskie „tak, tak – nie, nie”, na które politycy PiS chętnie się powołują, gdy chodzi o przedstawicieli innych środowisk politycznych.