Prokuratura wojskowa informacji nie zdementowała. Potwierdziła jedynie, że badane są nagrania z lotniska. Nie zaprzeczył również szef komisji badającej katastrofę Jerzy Miller. Stwierdził jedynie, że nie ma pewności, czy do kłótni doszło. Informacja jednak żyła, ponieważ pasowała do tezy o naciskach wywieranych przez generała Błasika na kapitana Tu-154M.
Nieco później podobną karierę zrobił news o notatce na temat awantury, do jakiej doszło na pokładzie samolotu z Lechem Kaczyńskim lecącego do Gruzji. Notatkę opisującą naciski głowy państwa na pilotów miał tuż po incydencie stworzyć dowódca samolotu. Kapitan Protasiuk był wówczas drugim pilotem. Lecąc do Smoleńska, mógł bać się podobnej awantury – spekulowano.
Dziennikarze "Naszego Dziennika" ustalili jednak, że gruzińska notatka nie powstała dwa lata temu, lecz w ubiegłym miesiącu. Prokurator generalny Andrzej Seremet przyznał zaś, że na razie nie natrafiono na kadr dokumentujący nie tylko kłótnię, ale nawet rozmowę czy choćby spotkanie Błasika i Protasiuka przed odlotem do smoleńska. Nie istnieją też dowody na to, by przed wylotem z Warszawy na pilota wywierane były naciski.
Trudno się oprzeć wrażeniu, że śledztwo w sprawie katastrofy Smoleńskiej toczy się w dwóch wymiarach: realnym i medialnym. W tym pierwszym prokuratorzy badają wątki, dowody i poszlaki, w tym drugim wielką karierę robią przecieki o rzekomej winie pilotów i te o rzekomych naciskach generała Błasika czy Lecha Kaczyńskiego.
Warto więc zapytać – czy to, co dociera do opinii publicznej, jest informacją, dezinformacją czy zwyczajną manipulacją? A dziennikarze mają błądzić w smoleńskiej mgle.